niedziela, 31 marca 2013

Od Aoi-chan

~ rok temu ~

-Niestety, mam dla was smutną wiadomość - powiedziała Sedda* -niestety nasza wataha nie będzie już istnieć.
Popatrzyłam na resztę wilków, wszyscy mieli smutne miny. Nie te co wcześniej, każdy był szczęśliwy i uśmiechnięty.
- Macie czas do jutra by opuścić teren watahy.- powiedział Osegal*
Usłyszałam szept Nory*: Idziemy razem kotku, prawda. W jej głosie słychać było smutek. "Jasne" odpowiedział Desmood*, choć zgrywał twardziela, usłyszałam jak głos mu drży. Popatrzyłam na Nestora. Pomyślałam, że już jutro mamy się rozstać. Poszłam pożegnać się ze wszystkimi. Zrezygnowana poszłam do jaskini. Zasnęłam.

~następnego ranka ~

Obudziłam się. Nestor siedział przy wejściu do jaskini. Podeszłam do niego
- Postanowiłem, że pójdziemy razem- powiedział
Ucieszyłam się. Tego najbardziej pragnęłam.
- Super!!! Tylko spakuję ważne rzeczy i upoluję coś- powiedziałam
- Nie musimy polować, mam tu dla nas jelenie.
Spakowałam się i podeszłam do basiora. Ten przyrządził już jelenia. Razem zasiedliśmy do śniadania. Miałam wrażenie, że przez ten czas Nestor się na mnie patrzy. Ale gdy podnosiłam głowę, on smacznie zajadał się zdobyczą.

~ teraz ~

Obudziłam się, Nestor jeszcze spał. Nagle zaszeleściły krzaki, a z nich wyszła fioletowo-biała wadera. Obudziłam Nestora.

<Vitani CD?>

*Sedda- samica alfa z poprzedniej watahy
*Osegal- samiec alfa z poprzedniej watahy
* Nora- wilczyca mojej z poprzedniej watahy
* Desmood- wilk mojej z poprzedniej watahy

Nowui członkowie- Aoi-chan i Nestor!

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEifjmL7U1qC1urK_frpF4DNJL77ijGHTAKQb4LO4DGzSxrY8IKbJUsGp7bSFqTFulyvBrZpZX9c_Z3CTGM2JvCdHuPCzBzXmDUv7suxzISsb7ZWmL9X4o1bPCElQxNaygHC8zgCcx1NXZ0/s1600/Lyka.jpg 
Aoi-chan, medyczka

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgwMgXeeSSB9scyIEi2TcvfnuCqdz_orhiV-HZJcSeZ9-fIw8EqQchgbjOq4LsXYdK0nNgqCqY9444W2uBzJN-wAJ6c6KMSDL0x-OC6SfabNj2xSv1kM3PVVDoolqb0N8ZpY6L_aiCYUQ/
Nestor, obrońca alf

sobota, 30 marca 2013

Od Shili - CD historii Vitani


- Dlaczego nie poszłaś z nami na polowanie? - patrzyłam na mnie - jak mi odpowiesz, to zrobimy to święto, ale ty będziesz je organizowała, więc?
-Sprawa prosta.Po prostu...zaspałam.-tłumaczyłam-W ogóle trochę zapomniałam na jaką godzinę się obudzić.
-Aaa...Rozumiem-powiedziała Vitani- Więc postarasz się nie spóźnić następnym razem?
-Oczywiście!-kiwnęłam łbem.
-No to wracając do Wilkanocy...Podejmiesz się zadania?
-Pewnie!-powiedziałam-Będziesz miała święto gotowe zaraz.
-Świetnie!Powodzenia!-powiedziała i pobiegła na obchód watahy.
Zaraz zajmę się wszystkim!-myślałam-Przecież nie będzie z tym problemu!A tak swoją drogą...Gdzie reszta wilków?Nie ma ich,to nie ma...Poszłam na polanę.Znalazłam idealne miejsce na urządzenie Wilkanocy. Zaznaczyłam to miejsce i poszłam po koce.Nakryłam nimi trawę.Potem wbiegłam do lasu.Na jego skraju zauważyłam przepiórkę.Nie daleko znalazłam jej gniazdo.Wzięłam z niego jajka.Obok zobaczyłam drugie gniazdo,które też okradłam.Zostawiłam w każdym kilka,by zapobiec wyginięciu gatunku^,^.Razem moich jajek było 12.Po dwa na każdy koc bo...Jest tylko sześć kocy...Sześć kocy?!Jest dziewięć wilków!Ok,ok...Casey i Skayres mogą mieć wspólny...Ale jeszcze dwie pary potrzebne...Dobra,zajmę się tym później.Skombinowałam od ludzi sześć koszyków i postawiłam je na kocach.Do nich włożyłam jajka.Potem urwałam jakiegoś krzaka i podzieliłam do koszyków.Zakradłam się znów do osady ludzkiej i zabiłam trzy barany,które rozdzieliłam do koszy.Ozdobiłam polanę tym czym ozdabiają ludzie,co oczywiście im zwędziłam.Potem zebrałam wszystkich.Musiałam zadać im ważne pytanie.Wręcz ważne bardzo:
-Emm...Tylko słuchajcie...Nie ma więcej koców w watasze...i u ludzi...więc na dwóch kocach będą...po dwa wilki.Co wy na to?

<Kto chętny?>

Od Vitani - CD historii Shili

Wstaliśmy wcześnie rano i poszliśmy na polowanie grupowe. Wczoraj ustaliłam, że zabranie do polowania będzie o 7 rano. Zebraliśmy się na łące, a ja zaczęłam sprawdzać czy każdy jest obecny. Sprawdzałam wszystkich po kolei, ale kogoś mi brakowało....no tak...Shila!
-A gdzie Shila! - spytałam watahę
-Nie wiem, nie przyszła - odpowiedział Nate.
-Może zaspała? - dodała Skay
-Dobrze to pójdziemy bez niej - powiedziałam - ruszajmy - dodałam po chwili
Skierowałam się w stronę miejsca w którym mamy polować i zaczęłam iść. Cała gromada zaczęła iść za mną. Po 15 minutach marszu doszliśmy na miejsce polowania. Zatrzymaliśmy się. I zaczęliśmy obmyślać taktykę polowania. Po minutach wymyślania powiedziałam
-A więc tak, Lucas i Casey będą gonić, Nate i Peter będą stać na skraju dróżki i zatamują drogę, Skiffall i Mack będą podgryzać, a ja i Skay będziemy z tyłu i jak będzie pora to rzucimy się na zdobycz - mówiłam do całej gromady - Dobra ?
-Tak - krzyknęli wszyscy
Wybraliśmy wielkiego tłustego łosia, był bardzo duży więc dobrze, że opracowaliśmy taktykę.
Zaczęliśmy łapać łosia według planu. Po paru minutach łoś leżał martwy na ziemi. Każdy złapał łosia i zaczęliśmy go targać do watahy.

~po 20 minutach~

Już jesteśmy przy spiżarni. Zauważyliśmy Shilę, która targa dzika. Zjedliśmy razem obiad - dzika Shili i kilka zająców. Potem poszłam do swojej jaskini. Po jakimś czasie odwiedziła mnie Shila.  
-Witaj!- przywitała się- przywitała się, po czym dodała-Wiesz co?Ludzie mają jakieś dziwne święto z jajkami,ciastami i pisankami!
-Słyszałam o nim- odpowiedziałam -Nazywa się Wielkanoc.
-Co powiesz na to,żebyśmy zrobili takie święto- mówiła podekscytowana-Może Wilkanoc?
-Możemy zrobić, ale to później na razie mam do ciebie jedno pytanie - mówiłam do wilczycy -  Dlaczego nie poszłaś z nami na polowanie? - patrzyłam na wilczycę - jak mi odpowiesz, to zrobimy to święto, ale ty będziesz je organizowała, więc? 

<Shila?Dlaczego nie poszłaś na polowanie?>

czwartek, 28 marca 2013

Od Shili


Miałam strasznie nudny dzień.Wszystkich z watahy gdzieś wywiało,a ja nie wiedziałam co mam robić.Przeszłam się po terenach,próbując znaleźć coś do zjedzenia.Chyba straciłam wprawę w polowaniu na dużą zdobycz.W końcu nie poddając się upolowałam tłustego dzika.Pomyślałam,że może przyniosę go do spiżarni i się podzielę.Gdy doszłam bliżej jaskiń,zauważyłam,że większość wilków dotarła już w miejsca,gdzie poprzednio nie dało się ich znaleźć.Była pora obiadowa.Zjedliśmy mojego dzika i kilka zajęcy.Potem nie mieliśmy nic ciekawego do roboty.Niedługo zbliżało się jakieś ludzkie święto.Nie miałam nic lepszego do zrobienia,więc szpiegowałam ludzi.Od takich białych,czarnych i brązowych ptaków brali jajka,kupowali takie białe sypkie coś i piekli z tego ciasta.Wielu z nich kupowało lub robiło jakieś pisianki czy jakoś tak.potem wkładali pisianki do koszyków razem z różnym jedzeniem i szli z nim na zewnątrz.Pobiegłam z powrotem na tereny watahy i znalazłam Vitani.
-Witaj!-przywitała się.
Ja zdyszana po powitaniu powiedziałam:
-Wiesz co?Ludzie mają jakieś dziwne święto z jajkami,ciastami i pisiankami!
-Słyszałam o nim-odpowiedziała-Nazywa się Wielkanoc.
-Co powiesz na to,żebyśmy zrobili takie święto-mówiłam podekscytowana-Może Wilkanoc?

<Vitani?>

Od Shili


Chodziłam sobie po terenach watahy.W końcu moją uwagę wilk samotnie siedzący w głębi lasu.Podbiegłam do niego chyba go kojarzyłam.Był jednym z basiorów z naszej watahy.
-Peter tak?-zagadałam go.
-A co cię to-powiedział opryskliwie.
Zawsze śmieszyły mnie takie odpowiedzi.
-No co ty!-powiedziałam-Nie przedstawisz się?
-Peter-odpowiedział obojętnie-A teraz spadaj.Chcę być sam.
-No weź!Sam?W środku lasu?!-śmiałam się w duszy.
-Ta.Spadaj stąd.-odpowiedział.
-Nie-starałam się go zdenerwować.
Wyszczerzył kły.Sięgały mu aż do gardła.
-Nie boję się-.śmiałam mu się w twarz.
Teraz poważnie się zdenerwował.Ja mimo to uważałam,że dobrze zrobiłam nie zostawiając go.Wciąż się śmiałam.Gdy on nagle skoczył na mnie,szczerząc olbrzymie kły.Ja jednak ciągle śmiałam się.Coraz głośniej.Wyrwałam mu się i wciąż się śmiejąc unikałam jego ciosów.W końcu podrapał mnie pod okiem.
-Zostawisz mnie wreszcie?!-krzyknął
-Niby czemu mam cię zostawić?!

<Peter?>

poniedziałek, 25 marca 2013

Od Nate'a - CD historii Vitani

YayYayYayYay! Mam watahę! I nie muszę już chodzić po lesie...Yay!
Od razu poszedłem z Vitani do mojej nowej jaskini. Vit (bo skoro się zaprzyjaźniliśmy,pozwoliła mi mówić do siebie po przezwisku od czasu do czasu) szła powoli i spokojnie,widać było że upał jej doskwiera,ale ja (jako że mam żywioł ognia,to ciepło niezbyt mi przeszkadza) i tak hasałem i pytałem się o wszyyyystko po drodze (bo może być magiczne...heloooł). Kiedy doszliśmy już do mojej nowej jaskini, Vitani wyraźnie się ucieszyła, bo jaskinia była w głębi lasu i był w niej miły chłodek. Jaskinia nie była największa,ale zwisały z niej skałki o różnych fascynujących kształtach, więc długo nie chciałem wychodzić z jaskini, bo chciałem się im przyjrzeć. W końcu,po kilku minutach paczania się na skałki,wyszliśmy z jaskini, bo całej watahy to jeszcze nie widziałem. Najpierw Vitani oprowadziła mnie po lesie. Potem poszliśmy na łąkę. Ostatnim miejscem było nasze jeziorko. Oczywiście popatrzyliśmy chwilę na nie,a potem zawróciliśmy. Byliśmy na łące,kiedy Vitani powiedziała:
-Ok,mam nadzieję,że stąd dotrzesz już do jaskini. Ja mam ważne sprawy dotyczące watahy,więc nie mogę ci towarzyszyć.
-Oj proooszę...
-Nie...
-To chociaż popatrz ze mną na zachód słońca...
-Ja...No dobra,to nie powinno zająć zbyt wiele czasu.-Vitani zarumieniła się i lekko uśmiechnęła. Zrobiłem to samo. Usiedliśmy więc i zaczęliśmy patrzeć w pomarańczowe niebo i zachodzące słońce.Kiedy tak patrzyliśmy,patrzyliśmy,i patrzyliśmy,zobaczyłem coś lecącego w naszą stronę. To był orzeł,i gdy już miał nas zadziobać,ja tylko strzeliłem w niego kamyczkiem,ten trafił prosto w głowę i orzeł już leżał martwy. Oskubałem go z piór,nadziałem na spory patyczek i upiekłem ogniem z pyska. Miałem już kolację (oczywiście podzieliłem się z Vitani). Kiedy tak jedliśmy,nie zauważyłem,że słońce już dawno zaszło i patrząc na pozycję księżyca,zbliżała się północ. Chciałem już iść,ale Vitani już dawno zasnęła i nie chciałem zostawiać jej samej,a poza tym byłem objedzony i senny. Zarumieniony,niepewnie położyłem się obok niej. I zasnąłem.
(następny dzień)
Obudziłem się na jakiejś łące...No tak,przecież to łąka mojej nowej watahy. Obok mnie wciąż spała smacznie Vitani. Cicho wstałem, odszedłem trochę, i nazrywałem jej bukiet stokrotek. Chciałem położyć go obok i zmykać,ale Vitani już się obudziła.
-Cześć...Eee...Zasnęłam na łące?
-Tak...Ja też. Eee...To dla ciebie. -powiedziałem,podając Vit bukiet stokrotek.-Taki prezent,za to że mnie przyjęłaś.
-Och...Dziękuję. -powiedziała Vitani,przyjmując stokrotki.

<Vitani,jak reakcja na prezent... .__.>

Od Skayres - CD historii Casey'a


Gdy Casey przeniósł mnie przez próg jaskini, zapomniałam o zazdrości, smutku, cierpieniach, bólu. Poczułam się po prostu szczęśliwa. Basior powoli odłożył mnie na ziemię i usiadł koło mnie.
- Nie wierzę, że to dzieje się na prawdę. - powiedziałe.
- To uwierz. - zaśmiałam się zawieszając mu łapy na szyi i po raz kolejny czule całując.
- Ech... Te udawane pocałunki nijak mają się z tymi. - westchnął oddając całusa. - Dobra... Mamy jakieś 20 min. nim inni przygotują polanę na imprezę. Co robimy?
Chwilę pomyślałam, odgarnęłam włosy, zatrzepotałam rzęsami. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Casey czule mnie objął i podniósł do góry, ja oplatałam swoje przednie łapy wokół jego szyi. Zaczęliśmy się całować i pieścić. Po chwili już leżeliśmy obok siebie z uśmiechem na twarzy. Śmieszył mnie fakt, że z podwójnego ślubu były nici... Susan wyglądała na naprawdę zakochaną w Cas'ie, jednak z drugiej strony to dobrze jej tak. W końcu nadszedł czas imprezy. Oboje wyszykowaliśmy się i wyszliśmy na polanę. Każdy był w dobrym nastroju, a Vitani pewnie cieszyła się z pierwszej prawdziwej pary w watasze.

<Vivi?>

niedziela, 24 marca 2013

Od Vitani - CD historii Nate

Pył ciepły i upalny dzień. Postanowiłam więc pójść nad wodospad się napić. Podeszłam do wodospadu i zaczęłam pić wodę, ale czułam, że coś się na mnie patrzy, jednak nikogo nie widziałam. Zaczęłam łapczywie chlipać wodę, było tak gorąco, że musiałam wypić z 2l tej wody. Usłyszałam coś w krzakach. Rozejrzałam się patrząc głównie na krzak, ale nic tam nie widziałam. Dla pewności rozejrzałam się jeszcze raz, ale dalej nic nie widziałam. Schyliłam się, zaczęłam pić. Byłam pewna, że coś kryje się w krzakach. Szybko odwróciłam głowę i ujrzałam żółtawego basiora. Skradał się od do jeziorka, chyba nie zauważył, że się na niego patrze. Po chwili odwrócił głowę i spojrzał się na mnie. Widać, że miał strach w oczach.
-Hej! Co tu robisz ? - zapytałam
-Ja...ja...nic...przyszedłem się tylko napić - mówił ze strachem
Basior podszedł do jeziorka i zaczął pić wodę, co jakiś czas zerkał na mnie, ale szubko odwracał głowę.
-Jestem Vitani - podałam mu łapę
-Ja jestem Nate... - powiedział obojętnie
-Należysz do jakiejś watahy ? - zapytałam
-Nie, nie należę, a ty ? - powiedział zasmuconym głosem
-Tak, jestem alfą w WP, czyli Watasze Przeznaczenia.
-Mógłbym dojść ?
-Tak, jasne, każdy jest u nas mile widziany.
-Dzięki - powiedział niepewnie
-Chodź pokaże ci twoją nową jaskinię, a potem oprowadzę cię po terenie watahy.
-Okej..
Poszliśmy w stronę nowej jaskini Nate'a. Szłam powoli i spokojnie, było zbyt gorąco jak dla mnie, na szaleństwa, ale Nate'owi upał nie przeszkadzał, biegał i szalał. Doszliśmy już do jaskini. Oprowadziłam Nate'a po całej jaskini, nie była ona największa, ale zawsze coś. Nate'owi spodobała się jaskinia i nie chciał z niej wyjść. Było w niej chłodno, posiedzieliśmy więc trochę w jaskini, ale w końcu wyszliśmy, bo Nate nie widział jeszcze całej watahy.

<Nate?>

Od Casey'a - CD historii Skayres


Gdy usta Skay otwarły się, a z nich wydobyło się cudowne słowo "Tak..." byłem w niebo wzięty. Wadera zabrawszy kwiaty rzuciła mi się na szyję i zaczęliśmy się namiętnie, szczerze całować. Nie to co z Susan... Susan nie ma szans przy Skayres. Nasze czułości przerwała Vitani, która chciała powrócić do ceremonii.
Po oficjalnych sprawach James podbiegł do mojej żony (zajeb*ście brzmi ^_____^) i zaczął na nią groźnie warczeć. Chciałem interweniować, ale wtedy Susan spoliczkowała mnie dość mocno z łzami w oczach.
- Dlaczego mi to robisz?! - krzyknęła. - Debilu zas**ny, jestem w ciąży!
- Idiotko... Nawet nie doszło do stosunku. - zaśmiałem się. - Co jak co, ale Skay miała rację. Mądrością nie grzeszysz.
- Spadaj gdzie twoje miejsce. - dodała uroczo moja partnerka.
- Zamknij mordę! - krzyknął James. Chciałem mu wydrapać wnętrzności, ale Vitani mocno mnie trzymała. - To mnie miałaś poślubić, mnie! ROZUMIESZ?! Ja będę twoim mężem, JA!
Trochę nie pewnie patrzyłam to na obecnego męża, to na niedoszłego. Vitani widząc to zamieszanie razem z Lucasem wyprowadzili wściekłego wilka z terenów watahy, reszta wilków zaczęła nam po kolei gratulować. Później wszyscy się rozeszli. Na polanie zostałem tylko ja, Skay i... Susan. Przeczekała, aż wszyscy pójdą, by na nowo zacząć awanturę.
- To nie sprawiedliwe! - krzyczała dalej. Skayres by zrobić jej na złość podeszła do mnie i cmoknęła mnie w policzek. To wprawiło Susan w wściekłość. - ON JEST MÓJ SZM**O! - warknęła i skoczyła na nieprzygotowaną Skayres. Oczywiście byłem szybki i wadera zamiast wgryźć się w tętnice mojej żony, wgryzła się w mój bok.
- Casey! - usłyszałem krzyk Skay. Susan mocno mnie trzymała, lecz ja kopnąłem ją tylnymi łapami tak, że uderzyła w drzewo tracąc przytomność. Krew leciała mi mocno, ale bardziej przejmowałem się tym, że uderzyłem waderę. - Nic Ci nie jest?
- Nie, ale... Skay ja nie chciałem jej skrzywdzić. Zrobiłem to pod wpływem impulsu uwierz... - szepnąłem wstrząśnięty. - Nigdy w życiu nie uderzyłbym wadery.
- Cas... Spokojnie ja Ci wierzę. Nie chciałeś, ale ona sama się o to prosiła. - w tej chwili przybiegła siostra Susan. Spojrzała na nas z obrzydzeniem, zabrała siostrę i odbiegła.
- To było dziwne. - szepnąłem i zaśmiałem się co sprawiło mi ból.
- Super... Jesteś ranny w dniu ślubu.
- Spokojnie. - przyłożyłem łapy do rany i witakinezą w 3 min. się wyleczyłem. - Widzisz? Już po wszystkim.
- Super... Ale... To przez ten cały czas, gdy ja bałam się że mogę Cię skrzywdzić ty się nie leczyłeś. Czemu?
- Bałem się, że stracę swój urok. - uśmiechnąłem się i szybko wziąłem waderę na przednie łapy. - Pani pozwoli, że pójdziemy do jaskini. - dodałem z jeszcze większym uśmiechem delikatnie ją całując.
Trzymając waderę na przednich łapach wniosłem ją do mojej jaskini (obok nie było nikogo prócz pustej jaskini Skay ^_____^). Przenieść ją przez próg... Ach... To było moje marzenie. Powoli odłożyłem ją na ziemię.
- Nie wierzę, że to dzieje się na prawdę. - powiedziałem.
- To uwierz. - zaśmiała się zawieszając mi łapy na szyi i po raz kolejny czule całując.
- Ech... Te udawane pocałunki nijak mają się z tymi. - westchnąłem oddając całusa. - Dobra... Mamy jakieś 20 min. nim inni przygotują polanę na imprezę. Co robimy?

<Skayres kochanie... Co chcesz robić? :3>

sobota, 23 marca 2013

Nowa para!

Mamy nową parę w watasze! Skayres i Casey są teraz razem! Gratulacje!

Wasza samica alfa,
Vitani

Od Skayres - Cd historii Casey'a


Gdy tylko Casey odpowiedział ''nie'' na mojej twarzy zamalował się wielki, prawdziwy uśmiech. Susan zaczęła czerwienić się ze złości, James patrzał obojętnie. Vitani przestała się cieszyć ze ślubu. Wtedy właśnie to się stało... Casey chwycił mnie w talii, namiętnie pocałował, przytulił. Na to czekałam przez ten cały czas. Kompletnie zapomniałam o Jamesie, wlepiłam spojrzenie w oczy basiora, który właśnie przede mną uklęknął, w łapie trzymał bukiet kwiatów.
- Skayres. Kocham Ciebie i tylko Ciebie. Kochałem Cię od pierwszego wejrzenia, przez te wszystkie kłótnie i aż do tego momentu. Nigdy moja miłość do Ciebie nie przestała istnieć. Po prostu przysłoniła ją zazdrość. Teraz wiem, że wszystko co powiedziałem i robiłem bardzo Cię zraniło. Skayres... Przepraszam Cię... Czy... Wyjdziesz za mnie? - spytał pełen nadziei.
James zaczął szczerzyć kły i mocno się wściekał. Nie zważałam na to. Byłam szczęśliwa. Chwilę zamilczałam. Wzrok wszystkich tu obecnych przeniósł się na mnie.
- Tak... Tak... Tak! - wykrzyknęłam radośnie.
Wzięłam kwiaty i rzuciłam mu się na szyję. Zaczęliśmy się namiętnie całować. To były prawdziwe, pełne miłości pocałunki.
- Ehem...- odkaszlnęła Vitani. - Jeszcze nie teraz... - szepnęła, a my momentalnie odsunęliśmy się od siebie. - A więc, czy ty, Skayres, bierzesz Casey'a za męża?
- Tak...
- A czy ty, Casey'u, bierzesz Skayres za żonę?
- Oczywiście!
- Tak więc wszystko już jasne! - krzyknęła Vivi i wszyscy zaczęli bić brawa.

Wszyscy, oprócz naszych dawnym partnerów. James podbiegł do mnie i zaczął groźnie warczeć, Susan zaś podeszła do Casey'a i ze łzami w oczach spoliczkowała go.
- Dlaczego mi to robisz?! - krzyknęła. - Debilu zas**ny, jestem w ciąży!
- Idiotko... Nawet nie doszło do stosunku. - zaśmiał się. - Co jak co, ale Skay miała rację. Mądrością nie grzeszysz.
- Spadaj gdzie twoje miejsce. - dodałam.
- Zamknij mordę! - krzyknął James. - To mnie miałaś poślubić, mnie! ROZUMIESZ?! Ja będę twoim mężem, JA!
Trochę nie pewnie patrzyłam to na obecnego męża, to na niedoszłego. Vitani widząc to zamieszanie razem z Lucasem wyprowadzili wściekłego wilka z terenów watahy, reszta wilków zaczęła nam po kolei gratulować. Później wszyscy się rozeszli. Na polanie zostałam tylko ja, Casey i... Susan. Przeczekała, aż wszyscy pójdą, by na nowo zacząć awanturę.
- To nie sprawiedliwe! - krzyczała dalej.
Ja robiąc jej na złość zbliżyłam się do męża (yay!) i pocałowałam go w policzek.

<Cas?>

Od Casey'a - CD historii Skayres


Uf... Dzisiaj dzień ślubu. Susan wybiegła wcześnie rano, bo powiedziała, że nie mogę zobaczyć jej sukni ślubnej. Kochana jest przesądna, ale co tam... Kocham ją. Myślałem, że Skay się rozmyśli, ale ona zaparcie dążyła do ślubu. Z każdą minutą czułem się coraz słabiej. Właśnie układałem futro, gdy do jaskini weszła Skayres. Chciała mi "niby" pogratulować, ale nie wierzyłem jej tylko wygoniłem. Gdy wyszła znów zrobiło mi się przykro więc poszedłem za nią. Niezdara się potknęła, a ja nie mogłem pozwolić na to, by się wygłupiła w dniu ślubu. Trzymając ją w objęciach i patrząc w te oczy... Znów czułem się jak pod tym drzewem. Puściłem waderę, a ta się otrzepała.
- Eee...Może... Może idź już sobie... Niezdara... - szepnąłem. Wilczyca poszła, a właściwie wbiegła do swojej jaskini.

~do ceremonii~

Wszyscy siedzieli w kamiennych ławkach. Pięknie wystrojeni i w ogóle. Ja z Jamesem staliśmy przy alfie, przy ołtarzu. Basior cieszył się jak nikt inny. W końcu spomiędzy łuku zrobionego z samych róż wyszła Susan i... Skayres. Dzisiaj ta druga przebiła urodą moją partnerkę. Susan również bardzo się cieszyła, ale... Ale Skay? Chyba niezbyt. Uśmiechała się, ale jakoś tak smętnie.
- Panie i panowie... - zaczęła Vitani. - Zebraliśmy się tutaj, by połączyć węzłem małżeńskim dwie zakochane w sobie pary, Skayres i Jamesa oraz Susan i Casey'a. Jeżeli ktoś ma coś przeciwko, niech wstanie.
Wszyscy siedzieli.
- Dobrze. A więc, Susan, czy chcesz wziąć Casey'a za męża? - spytała.
- Tak! - krzyknęła wadera bez zastanowienia.
- A czy ty, Skayres, chcesz wziąć Jamesa za męża?
- T... Ta... Tak. - wyjąkała niepewnie.
- A czy ty, Casey'u, chcesz wziąć Susan za żonę? - zatkało mnie. Wszystkie spojrzenia na mnie. Obojętne spojrzenie Jamesa, szalone i radosne spojrzenie Susi oraz... Smutne i pełne obaw spojrzenie Skay.
- Nie. - powiedziałem, a wszyscy westchnęli w szoku.
- Casey... Miałeś powiedzieć "Tak". - szepnęła z wymuszonym uśmiechem Susi, za to Skay miała teraz prawdziwy uśmiech.
- Nie? Jesteś pewien? - zapytała również radosna Vitani, której ten ślub się nie podobał.
- Jestem pewien. - w tej chwili pewnie chwyciłem w talii niczego nieświadomą Skay oraz równie pewnym ruchem przyciągnąłem ją do siebie z czułością całując. Po pocałunku puściłem zdezorientowaną waderę i uklęknąłem przed nią. Nie wiem, kto, ale ktoś wyczarował mi w łapie piękny bukiet kwiatów. Uniosłem go przed siebie w geście podarunku. - Skayres. Kocham Ciebie i tylko Ciebie. Kochałem Cię od pierwszego wejrzenia, przez te wszystkie kłótnie i aż do tego momentu. Nigdy moja miłość do Ciebie nie przestała istnieć. Po prostu przysłoniła ją zazdrość. Teraz wiem, że wszystko co powiedziałem i robiłem bardzo Cię zraniło. Skayres... Przepraszam Cię... Czy... Wyjdziesz za mnie? - zapytałem ze szczerymi łzami w oczach. Wadera zaczęła się niespokojnie rozglądać, ale ja nie traciłem nadziei. James zaczął groźnie warczeć oraz pokazywać kły.

<Skayres. Wyjdziesz za mnie? ^___^>

Od Skayres - CD historii Casey'a


Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Susan w ciąży? Nie, to na pewno nie jest prawda. Gdy tylko przyszedł James, przyszła i ona. Od razu zrobiło mi się nie dobrze.
- Słuchaj Skay... Będzie podwójny ślub! - zawołał szczęśliwy, a mi i Casey'owi szczeny opadły.
- Kto się żeni? - zapytałam.
- My! - zawołała wesoło Susi. Ona i James chyba się polubili -.-
- Naprawdę? To cudownie! - zawołał Cas znów zaczynając się całować. - To cudownie prawda Skayres? W tym samym dniu. O tej samej porze się żenimy! - uśmiechnął się szarmancko.
- Jestem wprost wniebowzięta! - krzyknęłam i uwiesiłam się Jamesowi na szyi, po czym skierowałam się do Susan. - Ale moje szczęście nie może równać się z twoim...
- Słucham? - spytała.
- Po ślubie będziesz pewna, że żadna inna nie odbierze Ci Casey'a, co teraz jest bardzo możliwe. - zaśmiałam się wrednie.
- Chcesz w ryj?!
- Nie, ale tobie by się to przydało. Ktoś by Ci go wreszcie naprostował. - ponownie się zaśmiałam.
I tak oto dzień w dzień, praktycznie cały czas ja i Casey wraz z Susan konkurowaliśmy ze sobą, co chwila były coraz lepsze akcje.

~w dniu ślubu, wcześnie rano~

Wreszcie nastał dzień ślubu. Nie byłam specjalnie rada. Liczyłam na to, że Casey będzie błagał mnie na kolanach, bym nie wychodziła za mąż, a tu się okazało, że sam się żeni. Ale cóż, James też nie jest taki zły. Obudziłam się wcześnie rano i zaczęłam przygotowania. Umyłam się, zjadłam śniadanie, zaczęłam żuć liść mięty dla świeżego oddechu, przeczesałam włosy. Postanowiłam zajrzeć jeszcze do jaskini obok sprawdzić, czy ten cały ślub Susan to prawda. Weszłam więc do jaskini, gdzie zastałam samego Casey'a. Również się szykował. Gdy mnie tylko zobaczył, nieco się zdziwił.
- A ty tu po co? - fuknął.
- Przyszłam tylko złożyć Ci gratulacje... - powiedziałam. - Przy innych wilkach tego nie zrobię.
- Bardzo śmieszne. Możesz już iść.
- Pewnie, że pójdę. - odparłam.
Skierowałam się do wyjścia i jeszcze raz wpatrując się w basiora ruszyłam przed siebie. Jak na złość, łapa mi się podwinęła i prawie, że wyrżnęłabym orła, gdyby nie Cas. Po chwili poczułam, że trzyma mnie w ramionach i zrozumiałam, co się właśnie stało. Otrząsnęłam się. Oboje spojrzeliśmy sobie prosto w oczy, a ja, mocno się rumieniąc, wstałam i otrzepałam się.
- Eee...Może... Może idź już sobie... Niezdara... - szepnął.
Bez słowa wyszłam i wbiegłam do swojej jaskini. Wtuliłam się w Jamesa i zaczęłam płakać, a ten obudził się. Spytał mnie, co się stało. Wytłumaczyłam, że się stresuję... Nie powiedziałabym mu prawdy.

~3 godziny później, na terenie głównym~

Gdy wszyscy członkowie watahy zebrali się już na terenie głównym Watahy Przeznaczenia, James i Casey ustawili się koło ołtarza, przed Vitani. Ja i Susan powolnym krokiem zaczęłyśmy zmierzać ku nim. Wadera miała na twarzy ogromny uśmiech, ja nie byłam zachwycona. Gdy już obie doszłyśmy na miejsce, ustawiłyśmy się naprzeciwko swoich partnerów.
- Panie i panowie... - zaczęła Vitani. - Zebraliśmy się tutaj, by połączyć węzłem małżeńskim dwie zakochane w sobie pary, Skayres i Jamesa oraz Susan i Casey'a. Jeżeli ktoś ma coś przeciwko, niech wstanie.
Wszyscy siedzieli.
- Dobrze. A więc, Susan, czy chcesz wziąć Casey'a za męża? - spytała.
- Tak! - krzyknęła wadera bez zastanowienia.
- A czy ty, Skayres, chcesz wziąć Jamesa za męża?
- T... Ta... Tak. - wyjąkałam niepewnie.
- A czy ty, Casey'u, chcesz wziąć Susan za żonę?

<Casey?>

Od Casey'a - CD historii Skayres


Ten cały Hamej, James, Szejs, Szajs (to ostatnie najbardziej pasuje :3) to niezły typ. Widać, że mamusia kultury nie nauczyła. Ten cały ich ślub wydawał mi się ściemą, ale nawet gdyby była to prawda to i tak bym nie przyszedł. Po tym jak basior sobie poszedł przyszła moja kicia mówiąc, że ma pierwsze objawy ciąży (potem powiem o co chodzi). Skay zaczęła ją obrażać, lecz ja stanąłem w obronie radząc by zajęła się swoim oblechem.
- Wiesz co? Nie mam zamiaru tu z nią siedzieć. Chodź, idziemy, skarbie. - mruknęła Susi.
- Ja jeszcze tu posiedzę. Chciałbym się napić.
- Dobrze. Tęsknie! - krzyknęła. - Mrrrau! - i jak zawsze z dumą odeszła.
- Spragniony tak? Po tym jak wypiłeś 2l wody? - zadrwiła wadera.
- No wiesz... - powiedziałem z błyskiem w oku. - Susan to zmysłowa i bardzo napalona wadera. Ona wie jak zaspokoić basiora. Robić TO z nią jest równie zakosztowaniu Ambrozji. - zamarzyłem się po czym dodałem. - James z tobą nigdy tego nie zazna. - wilczyca, aż poczerwieniała z wściekłości.
- Skąd możesz wiedzieć jak to jest ze mną?
- Przestań... To widać. - odparłem maczając łapę i zalotnie (specjalnie) poprawiając sobie grzywkę odrzucając głowę do tyłu.
- E-e-e... Może i ta twoja wadera jest dobra w łóżku, ale rozum ma jak orzeszek. - wydukała w końcu ONA.
- Gdybyś wiedziała kim ona jest.... Z jakiego rodu pochodzi zmieniłabyś zdanie.
- Niby z jakiego?
- Susan pochodzi z rodu (to jest tłumaczenie tych objawów "ciąży" wilków miłości dlatego jest taka piękna, śliczna, urocza (wymieniałem tak)... Do tego ma żywioł miłości co sprawia, że zaraz po stosunku czuje objawy, by wiedzieć czy jest w ciąży. Płód u wilka miłości rośnie szybciej niż u przeciętnej wilczycy... Takiej jak ty. - moja dawna znajoma zaniemówiła chyba nareszcie wierząc, że Susan jest w ciąży, a ja z tryumfem na twarzy podszedłem do drzewa i oparłem się o nie.
Tamta nic nie mówiła tylko patrzyła w wodę. Po ok. 30 min. przybiegła moja kotka z... Jamesem! Co on kur*a z nią robi?
- Odwal się od niej! - warknąłem odpychając go od Susi. - Nic Ci nie zrobił? Jesteś cała? - zapytałem. Susan tylko pokręciła głową na boku. Pocałowałem ją na "dobry wieczór" po czym ona oplotła swoje ciało wokół mojego, a ja wokół jej. Zaczęliśmy się namiętnie całować... W między czasie gładziłem ją łapami po długich i miękkich włosach.
- E-em... - przerwała Skayres.
- Przepraszam... Susan jest tak cudowna, że trudno się oprzeć. - dodałem jeszcze raz ją całując.
- Mrrr.... - moja partnerka zaczęła mruczeć. Skay chciała pocałować Jamesa, ale on teraz nie chciał x'D Zamiast tego przemówił.
- Słuchaj Skay... Będzie podwójny ślub! - zawołał szczęśliwy, a mi i Skayres szczeny opadły.
- Kto się żeni? - zapytała.
- My! - zawołała wesoło Susi. Ona i James chyba się polubili -.-
- Naprawdę? To cudownie! - zawołałem znów zaczynając się całować. - To cudownie prawda Skayres? W tym samym dniu. O tej samej porze się żenimy! - uśmiechnąłem się szarmancko.

<Skay, cudnie prawda ^^?>

Od Skayres - CD historii Casey'a


Czułam się zazdrosna, gdy Casey chciał mieć z Susan szczeniaki, jednak pewna część mnie doskonale wiedziała, że tego nie zrobi. Czułam również, że Cas specjalnie to powiedział, bo również poczuł się zazdrosny... Po tym, jak ta zołza dołączyła do watahy, przeszłam się - ty razem sama - nad wodospad. Tam napiłam się orzeźwiającej wody, a chwilę po tym przyszedł tutaj basior, który kiedyś był moim przyjacielem.
- O... Cześć. - powiedział powoli nachylając się nad wodą.
- Cześć. - odparłam również zaczynając pić. - I co? Susi w ciąży? - zapytałam ironicznie. Szczerze, to ten fakt mnie śmieszył.
- A co Cię to obchodzi? - fuknął.
- Po co ja pytam... Wszystko słyszałam. "Och... Casey mocniej, mocniej". - zaśmiałam się wrednie. - Wiedziałam, że jest łatwa, ale żeby tak.
- Ech... Mogłabyś się zająć czymś innym niż nas podsłuchiwać. A jak tam u Ciebie i...
- Jamesa.
- (...) i Jamesa? Też słyszałem co nieco. - przewrócił oczami.
- Cóż... - machnęłam ogonem. - James jest niezwykle romantyczny. Oh, potrafi o mnie zadbać, a do tego przy nim czuję się niezwykle szczęśliwa. I jak wspaniale całuje... - zaczęłam marzyć.
- Ta, ta, już skończ. - przerwał mi.
- Zazdrosny? - uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Chyba śnisz.
- W moim śnie nie byłoby dla Ciebie miejsca.
Po tej krótkiej wymianie słów znów zamilkliśmy. Poczułam się niezręcznie i zaczęłam maczać łapką w wodzie, wrzucać do niej małe kamyczki. Casey zaś co chwila schylał się, by zaczerpnąć łyka wody. Po chwili przyszedł tutaj mój obecny partner i znienacka mnie objął, ja zaśmiałam się i namiętnie go pocałowałam. Basior zaczął całować mnie po szyi. Oboje nie zważaliśmy na Casey'a, który miał minę, jakby chciał zwymiotować.
- I co, kotek, zgodziła się? - spytałam, kierując się do Jamesa.
- Jasne. Vitani powiedziała, że odbędzie się za tydzień lub za dwa. - odparł.
- Ale co? - przerwał nam Cas.
- A, zapomniałam Ci powiedzieć. - ponownie uśmiechnęłam się tajemniczo, odeszłam od mojego partnera i stanęłam naprzeciwko coraz bardziej zazdrosnego basiora. - Jesteś zaproszony na nasz ślub... Odbędzie się on za tydzień, na terenie głównym.
- Ślub, powiadasz? - szczęka mu opadła. - Nie sądzicie, że to zbyt szybka decyzja?
- A tobie coś nie pasuje? - fuknął Jamesik.
- Dla miłości nigdy nie jest za wcześnie. - zachichotałam.
- Pójdę zaprosić resztę gości. - powiedział basior i odszedł.

Gdy odchodził, ja długo wpatrywałam się w niego i trzepotałam rzęsami, od czasu do czasu wołając ''będę tęsknić''. Może to i głupie, ale cóż... Muszę udoskonalić mój plan. Znów zostałam tylko ja z moim dawnym przyjacielem. Tym razem odwróciłam się od niego tyłem. Po chwili na polanie - jak na złość - pojawiła się Susan. Nie miałam ochoty patrzeć, jak się obściskują, podsłuchiwałam więc ich rozmowę.
- Słońce! - krzyknęła wadera. - Chyba mam pierwsze objawy ciąży!
Jak wypaliła z tym tekstem, ja wprost wybuchłam śmiechem.
- Sus, Susi, czy jak Cię on tam zwie... - zaczęłam ocierając łzy ze śmiechu - Kochana, po tym czasie to możesz odczuwać jedynie chęć zwymiotowania po współżyciu z nim. - po tych słowach Cas skarcił mnie wzrokiem.
- Bardzo zabawne, wiesz! - krzyknęła.
- No przecież się śmieje. - zachichotałam. - Casey, co jak co, ale twoja ''naj'' partnerka mądrością nie grzeszy.
- Odwal się od niej, dobrze? - powiedział. - Zajmij się tym swoim oblechem.
- James jest przystojny. - warknęłam.
- Wiesz co? Nie mam zamiaru tu z nią siedzieć. Chodź, idziemy, skarbie. - mruknęła.
- Ja jeszcze tu posiedzę. Chciałbym się napić.
- Dobrze. Tęsknie! - krzyknęła. - Mrrrau! - i dumna z siebie odeszła.

Ponownie zostaliśmy sami, chociaż powód, dlaczego Casey z nią nie poszedł musiał być inny. Spragniony? Przed chwilą pochłonął dwa litry wody...

<Casey?>

Od Casey'a -CD historii Skayres


Po kłótni z Skayres pospacerowałem z Susi po terenach watahy. Smutno mi było, że skrzywdziłem moją przyjaciółkę, ale cóż... Cokolwiek mną kierowało wtedy, teraz sobie poszło i gdy tylko ona wróci wszystko jej powiem. Susan chciała pójść na łąkę podziwiać naturę więc tak też zrobiliśmy. Na łące zerwałem kilka kwiatów i zrobiłem z nich wianek, by przystroić głowę mojej ukochanej. Potem zaczęliśmy się ganiać, staczać z górek i inne takie. Na łonie natury spędziliśmy cały dzień i noc.

~nazajutrz~

Upolowałem mojej ukochanej Susi orła. Podpiekłem i natarłem malinami.
- Oh, Cas... Ty to masz talent do gotowania. - powiedziała wadera po skończonym posiłku.
Z pełnymi brzuchami położyliśmy się na trawie w blasku ciepłego słońca. Objąłem moją partnerkę ramieniem i zacząłem całować. Po łapce, ramieniu, szyi, uszku i aż dotarłem do ust. Potem ona zrobiła mi malinkę ma karku... Dość sporo malinek. Gdy teraz ja jej robiłem przyszła Skay z jakimś starym osiłkiem.
Położyli się niedaleko nas i również zaczęli się całować i słodzić sobie. W końcu nie wytrzymałem (czyżby zazdrość) i powiedziałem do Susi głośno, by Skay też usłyszała.
- Susi... Mam pytanie. - w tej chwili głowa Skay zwróciła się w naszym kierunku.
- Słucham Cas... - na słowo Cas, Skayres zjeżyła się delikatnie sierść. Do tej pory tylko ona mi tak mówiła.
- Czy ty... Chciałabyś mieć szczeniaki. - zamruczałem GŁOŚNO.
- Och... Casi oczywiście, że tak! Czekałam, aż mnie o to zapytasz! - odKRZYKNĘŁA, a Skayres szczena opadła xd.
- A może jeszcze... Zapytamy Vivi czy przyjmie Cię do watahy? - Skay o mało zawału nie dostała. W tym czasie jej chyba partner całował jej brzuch.
- Na-naprawdę tego chcesz? - zapytała ze łzami szczęścia w oczach.
- Oczywiście... Jesteś jedyną osobą, którą kocham tak jak ty. - powiedziałem łapiąc ją delikatnie w talii, przyciągając do siebie i BAAARDZO namiętnie całując. Zaczęliśmy się całować, przytulać, pieścić itp. Skay tylko na nas patrzyła z niedowierzeniem, a jej partner ją przytulał.
- Chodź. Zasługujesz na królewskie traktowanie. - dodałem po chwili biorąc Susi na grzbiet. Zaniosłem ją, aż do Vivi.

~po dołączeniu do watahy~

Vitani zgodziła się przyjąć moją ukochaną. Widziałem jak Skay i ten basior wchodzą do jaskini. On również miał ją na grzbiecie. Zerżnął to ode mnie, ale i tak czułem się okropnie zazdrosny. Skayres widziała mój wzrok i z tryumfem weszła do siebie całując basiora. My również weszliśmy. Znów zaczęliśmy się pieścić, a Susi specjalnie wydawała odgłosy jakbyśmy no... robili... szczeniaki.
- Och... Tak... Casey jesteś boski. - powtarzała wzdychając. Po kilku godzinach wyszedłem z jaskini by się przejść. Susan poszła spać.
Zawędrowałem, aż nad wodospad i tam... Spotkałem Skay.
- O... Cześć. - powiedziałem powoli nachylając się nad wodą.
- Cześć. - odparła również zaczynając pić. - I co? Susi w ciąży? - zapytała ironicznie.
- A co Cię to obchodzi? - i znów to coś mnie zaczęło kontrolować.
- Po co ja pytam... Wszystko słyszałam. "Och... Casey mocniej, mocniej". - zaśmiała się wrednie. - Wiedziałam, że jest łatwa, ale żeby tak.
- Ech... Mogłabyś się zająć czymś innym niż nas podsłuchiwać. A jak tam u Ciebie i...
- Jamesa.
- (...) i Jamesa? Też słyszałem co nieco.

<Skayres ^^>

Od Skayres - CD historii Casey'a



Oczywiście, przez moje zachowanie zaczęła się kłótnia. Casey na chwilę wyprosił Susan z jaskini, zostaliśmy sami. Starałam się unikać kontaktu wzrokowego i nie dawać oznak zazdrości. Było to jednak dosyć trudne. W końcu zaczęłam się stresować i od czasu do czasu rumienić.
- Skayres słuchaj... Lubię cię, ale jeżeli dalej będziesz wtrącać się do nas to koniec. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego. - warknął, czego jeszcze u niego nie widziałam. - Zostawisz nasz związek? Mój i Susan? Inaczej nie wiem... Odejdę z watahy i tyle się będziemy znać. - dorzucił.
Chwilę milczeliśmy. Zagryzłam wargi, powstrzymywałam się od płaczu. Po woli przemyślałam wszystkie słowa Casey'a. Zabolały mnie... Mocno zabolały.
- A wiesz co? - zaczęłam. - Tak chyba będzie najlepiej.
- Słucham?
- Słyszałeś. - westchnęłam. - Przeklinam dzień, w którym Cię poznałam.
Po tych krótkich słowach nie zważając na nic, wybiegłam z jaskini specjalnie trącając Susan. Skierowałam się nad wodospad, by wypłakać się w spokoju. Nim dotarłam, usłyszałam jeszcze słowa tej wrednej wadery ''zrobiłeś to, co słuszne''. Gdy już dotarłam nad wodospad, bez zastanowienia wskoczyłam do wody i dopłynęłam do w połowie zanurzonego głazu. Oparłam na nim głowę, zaczęłam płakać. Zresztą... Co ja sobie myślałam? Tak po prostu odejdę z watahy, dołączę do nowej i będę traktowana jak księżniczka, a do tego zyskam partnera? Zamiast tego mam słone łzy i cierpienie. Miałam szansę... Zmarnowałam ją. Muszę zrozumieć, że moje miejsce jest na stanowisku omegi. Tak było, jest i będzie. Nikt tak wspaniały jak Lucas, czy może nawet Casey mnie nie zechce. Nagle zauważyłam dwa wilki idące w stronę jeziora. Jak na złość, był to Cas i ta jego zołza... Dlaczego? Czemu nie mogła to być np. Vitani? Chciałam odpłynąć, jednak kusiło mnie, by jeszcze chwilę zostać. Widziałam, jak wadera przewraca go na plecy, całuje, jak się śmieją, przytulają, obściskują. Nie wytrzymałam. Odpłynęłam dalej.

~poza terenami watahy~

Nim się spostrzegłam, już dawno nie byłam na terenach Watahy Przeznaczenia. Zauważyłam brzeg. Wyszłam z wody, otrzepałam się, poprawiłam włosy. Położyłam się przy brzegu i dalej płakałam, cicho szlochałam. W tym momencie życie straciło dla mnie jakikolwiek sens. Wtedy właśnie usłyszałam głos:
- A cóż to taka piękna wilczyca robi na takim pustkowiu?
Był to głos męski. Odwróciłam się. Moim oczom ukazał się bardzo przystojny basior o czarnym jak smoła odcieniu sierści, przeplatanym odcieniem brązu. Miał cudowne, błyszczące, koloru morskiego oczy. Wyglądał dokładnie tak:




Podszedł do mnie z taką gracją i otarł mi łzy. Miał zdecydowane ruchy i pewną siebie postawę. Uśmiechnął się do mnie i pogłaskał mnie po głowie. Dokładnie tego teraz mi było trzeba.
- Jak masz na imię? - spytałam.
- Jestem James. - przedstawił się. - A jak brzmi twoje imię?
- Skayres.
- Cudownie. - odparł i pocałował moją łapę, jak prawdziwy dżentelmen, po czym się zarumieniłam. - Czemóż to płakałaś?
- Ja chyba straciłam właśnie przyjaciela. - wytłumaczyłam.
- Nie smuć się. Straciłaś kolegę, ale zyskałaś mnie.
James z uśmiechem pogłaskał mnie po policzku i czule przytulił. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Skoro Casey jest z tą swoją Susan, ja będę z Jamesem. Skoro on wywołał we mnie zazdrość, ja również to zrobię.
- Ale... -westchnęłam. - Czy ja na pewno mogę Ci ufać?
- A czy niebo jest niebieskie? Czy słońce jutro zabłyśnie na niebie? Czy twe oczy świecą jak tysiące gwiazd? - powiedział. - Skoro odpowiedź na te wszystkie pytania brzmi ''tak'', odpowiedź na twoje pytanie jest taka sama.
- Jesteś uroczy. - zaczęłam mu słodzić. - Wybierzesz się ze mną na spacer?
- Oczywiście. - przytaknął. - Będę zaszczycony.

Resztę dnia, aż do wieczora spędziliśmy razem. Poznaliśmy się, pożartowaliśmy, poopowiadaliśmy sobie przeróżne rzeczy. Tyle czasu mi wystarczy. Teraz czas zdobyć partnera... Gdy leżeliśmy na polanie i obserwowaliśmy gwiazdy, ja zbliżyłam się do basiora. Położyłam głowę na jego torsie, zaczęłam zalotnie machać ogonem i cicho mruczeć. Jamesowi widocznie się to podobało, gdyż nawet uśmiechnął się i począł mnie głaskać. Po chwili pieszczot zbliżyłam się jeszcze bardziej i oboje popatrzyliśmy sobie w oczy. W końcu nasze wargi się zbliżyły i nastał pocałunek. Plan się udał...
- Skay? Jesteśmy parą? - spytał James.
- Uznaj to jako odpowiedź. - powiedziałam i namiętnie go pocałowałam.

~następny dzień, rano~

Razem usnęliśmy na polanie. Gdy się obudziłam, miałam przed sobą gotowe jedzenie i James zaprosił mnie do wspólnego śniadania. Oczywiście zgodziłam się i razem zjedliśmy.
- Słońce, mam prośbę. - zaczęłam. - Widzisz, ja należę do Watahy Przeznaczenia. Chciałabym, żebyś się tam ze mną wybrał.
- Zrobię, o co tylko poprosisz.

~Na terenach Watahy Przeznaczenia~

Gdy już byliśmy na terenach watahy, do której należę zaczęłam się rozglądać i szukać Casey'a. Razem z Jamesem wybrałam się nad wodospad, ale tam ich nie było. Później pokazałam basiorowi swoją jaskinię i ukradkiem zajrzałam do jaskini Cas'a. Następnie ruszyliśmy na polanę i tam właśnie zauważyłam danego wilka z tą swoją Susan. Oboje, wtuleni w siebie podziwiali naturę. Ja, razem z moim nowym ''partnerem'' usiadłam dwa metry od nich. Specjalnie odkaszlnęłam, by Cas zwrócił na mnie uwagę. Gdy już na nas spojrzał, ja odwróciłam się w stronę Jamesa, przewróciłam go na plecy i położyłam się koło niego, namiętnie go całując i obejmując. Zaczęłam delikatnie gryźć jego ucho i szeptać mu różne rzeczy. Oboje sobie słodziliśmy, patrzeliśmy sobie w oczy i uśmiechaliśmy się. W końcu Casey...

<Casey? Dokończ szybko ^^>

Od Casey'a - CD historii Skayres


Skayres była na "spacerze" w środku nocy. Nie wierze jej w to, ale cóż... To moja koleżanka. Nie chcę stracić jej zaufania. Postanowiłem wrócić do siebie. Około 3:00 w nocy przyszła do mnie zapłakana Susi. Powiedziała, że pokłóciła się z siostrą o mnie (jej siostra to ta druga medyczka... Laski się o mnie biją :3) i ta wyrzuciła ją z jaskini.
- Mogę u Ciebie zanocować? - zapytała. Nie musiała z resztą pytać. Oczywiście, że się zgodziłem.

~nazajutrz~

Susi obudziła mnie wcześnie mówiąc, że jest głodna. Miała ochotę na niedźwiedzia dlatego nie polowała sama. Z chęcią jej pomogłem. Po spożyciu posiłku wróciliśmy do mnie. Tam wadera zaczęła mnie namiętnie całować. Nie miałem sił i najchętniej bym odmówił, ale coś kazało mi odwzajemniać te całusy. Z czasem wyszło na to, że ja leżałem na ziemi, a Susan stała nade mną, zalotnie machając ogonem i delikatnie mnie całując. Jej głębokie szmaragdowe oczy otoczone wachlarzem długich rzęs były magiczne... Mógłbym w nie patrzeć godzinami. Nagle kątek oka zauważyłem Skay... Teraz przegięła.
- Skay? - odepchnąłem delikatnie Susan od siebie, wstałem - Co ty tu robisz?
- Bo... Em... Vitani kazała mi...- mówiła wolno coraz bardziej się rumieniąc. - Aaa... O, sprawdzić, czy wszyscy są w jaskiniach.
- Na prawdę? - spytała Susan. - Może pójdziemy ją zapytać, czy rzeczywiście tak było?
- Nie! - krzyknęła Skayres. - Znaczy się... Bo ona teraz poszła zapolować.
- Ach tak... A ja akurat jestem głodny. - powiedziałem.
- To idziemy zapolować? - zachęciła Susan.
- Tak kotku. - powiedziałem całując ją i zwinnie omijając Skayres.
- Casey zaczekaj! Mieliśmy iść na spacer pamiętasz? - krzyknęła Skay.
- Pamiętam... Ale nie przypominam sobie mowy o tym, że miałaś nas podglądać.
- Ale ja was nie podglądałam!
- Susan zostaw nas na chwilę samych okey?
- Jasne kotek. - mruknęła i odeszła.
- Twoja chora zazdrość robi się wkurzająca! - skarciłem Skay.
- Nie-jestem-ZAZDROSNA! - warknęła.
- To po co do cholery nas obserwowałaś? Czemu wczoraj po randce spotkałem akurat Ciebie, a nie np. Vivi?
- Nie moja wina, że na siebie wpadamy!
- Skayres słuchaj... Lubię Cię, ale jeżeli dalej będziesz wtrącać się do nas to koniec. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego. - warknąłem chodź wcale nie chciałem. - Zostawisz nasz związek? Mój i Susan? Inaczej nw... Odejdę z watahy i tyle się będziemy znać. - dorzuciłem. Moje usta same wypowiedziały te wszystkie perfidne słowa. Nie chciałem odchodzić... Dla Skay mógłbym zerwać z Susan. Z oka poleciała mi łza.

<Skayres, szybciutko dokończ :3>

Od Skayres - CD historii Casey'a

Kiedy wreszcie przyszła Susan, ja niby sobie poszłam. Czemu niby? A no temu, że nie mogłam się oprzeć pokusie, by ich trochę po podglądać. Fakt, że było ciemno tylko ułatwił mi zadanie. Weszłam więc w krzaki i z zaciekawieniem patrzyłam, jak jedzą kolację. Czułam się trochę dziwnie, ale nie mam pojęcia jak to opisać. Później, jak razem pływali od razu przypomniał mi się moment, jak zabłądziliśmy i bawiliśmy się w jeziorze. Z uśmiechem dalej patrzyłam, jak przebiegała randka kolegi. Później, tak, jak pokazywałam Casey'owi, basior objął Susan i oboje wtulili się w siebie. I nagle znów to dziwne uczucie... Czy to zazdrość? Pfff... Nie jestem zazdrosna. Dziwnym sposobem poczułam to samo ciepło, jakie czułam, gdy Cas obejmował mnie. A później? Ten ich pocałunek... I uśmiech od razu znikł mi z twarzy. Uroniłam łzę, kolejną, jeszcze jedną... Każdą szybko ocierałam. Kiedy już miałam wracać, usłyszałam, że Susan wraca do domu, a Casey ma ją odprowadzić. Spacerkiem więc ruszyłam przed siebie, skierowałam się w stronę jaskini. Opuściłam głowę, zamyśliłam się. Wtedy usłyszałam głos... Głos Cas'a.
- Co tu robisz? - spytał zdziwiony.
- O... Em... Hej... - jąkałam. - Ja się... ten, no... Wybrałam na spacer. 
- Serio? - spytał ironicznie. - Wcale nas nie podglądałaś?
- Ja? Miałam Cię szpiegować? - zaśmiałam się. - Po co mi patrzeć, jak bawicie się w wodzie, czy się całujecie... 
- Skay? 
- Co? 
- Nie mówiłem, że pływaliśmy, czy się całowaliśmy... Skąd o tym wiesz? - zachichotał. 
- Aaaaa... Heh... Zgadywałam. - zarumieniłam się. 
- Oj już przestań, przyznaj się. - dalej mnie podpuszczał. 
- Do czego mam się przyznawać? Koleżance nie wierzysz? 
- Już niech Ci będzie. - uśmiechnął się. 

Razem wróciliśmy na tereny watahy. Nasze jaskinie dziwnym trafem stoją koło siebie, więc praktycznie cały czas rozmawialiśmy o tej randce i innych rzeczach. Nie wiem, czemu, ale basior ani razu nie wspomniał o pocałunku, dzięki czemu nie odczuwałam tej... No dobra, zazdrości. 
- Przyjdziesz po mnie jutro? - spytałam kiedy już staliśmy przed swoimi jaskiniami.
- Po Ciebie? W jakim sensie? 
- No, że przyjdziesz do mnie i razem pójdziemy na polowanie i w ogóle. - wytłumaczyłam.
- Jasne. Na razie. - odparł.
- Pa. - uśmiechnęłam się.
Położyłam się na swoim mchu i zasnęłam.

~następnego dnia~

Obudziłam się dość wcześnie. Wstałam, zaczęłam żuć liść mięty dla świeżego oddechu, przeczesałam włosy. Nagle zza ściany zaczęłam słyszeć głosy... Był to głos Casey'a i kogoś jeszcze. Zazdrość znów mnie opanowała i chciałam sprawdzić, kto to. Jednak... Tak nie wypada... 
- To sytuacja wyjątkowa... Tylko ten jeden raz... Muszę... - szeptałam.
W końcu wyszłam i bez pukania, pewnym krokiem weszłam do jaskini basiora. A tam? Ta wytapetowana lala, Susan, stała nad nim, zalotnie machała ogonem, trzepotała tymi swoimi nienaturalnie długimi rzęsami i całowała Cas'a... A on? Zapatrzony w jej oczyska odwzajemniał pocałunki. Byłam wściekła i smutna zarazem. Miałam ochotę ją rozerwać na kawałki i rzucić jej szczątki sępom na obiad.
- Skay? - spytał Casey i delikatnie odepchnął od siebie waderę, po czym wstał i otrzepał się. - Co ty tu robisz? 
Zaczęłam się jąkać i rumienić. Susan patrzyła na mnie z tajemniczym uśmiechem, mówiącym ''zazdrosna? On jest mój!'' 
- Bo... Em... Vitani kazała mi...- mówiłam wolno. - Aaa... O, sprawdzić, czy wszyscy są w jaskiniach. - odgarnęłam włosy. 
- Na prawdę? - spytała Susan takim wrednym głosem. - Może pójdziemy ją zapytać, czy rzeczywiście tak było?
- Nie! - krzyknęłam. - Znaczy się... Bo ona teraz poszła zapolować. 
Casey patrzył na mnie z uniesioną brwią, a ja mało co nie spaliłam się ze wstydu.

<Casey? Dokończ szybko :3>

Od Casey'a - CD historii Skayres


Lekcje z Skay były udane. Wadera wszystko dokładnie mi wytłumaczyła, a dodatkowo w taki miły sposób. Między nami znów coś zaiskrzyło i mimo iż jesteśmy przyjaciółmi nie przeszkadzało mi to. Przy Skayres nie musiałem nikogo udawać... Byłem sobą, a nie mierną imitacją wilkowego James'a Bond'a. Susan jest wyrafinowaną, elegancką waderą z charyzmą. Przy niej trzeba być kimś. Nie żeby Skay była inna, ale... Ech... Różnią się od siebie. Nie wiem jak, ale różnią. Ważne, że lekcje były super. Fajnie się podczas nich bawiłem lecz, gdy wadera miała już iść na miejsce przybiegła Susan.
- Wybacz, ale myślałam, że to my mamy randkę Casey. - powiedziała zirytowana. Na początku nie wiedziałem o co jej chodzi, ale potem się zorientowałem. Ja i Skay wciąż się przytulaliśmy.
- To nie tak jak myślisz! - krzyknąłem podbiegając o niej i zapominając o Skay, która wyrżnęła na ziemię.
- Nic mi nie jest! - usłyszałem ją, gdy odsuwałem krzesło Susi (taki skrót sobie wymyśliłem).
Zupełnie zapominając o Skay zacząłem zajmować się drugą waderą.
- Może wina? - zaproponowałem.
- Casey... Ale jesteś romantyczny. Z wielką chęcią. - ucieszyła się.
Chwile mijały nam cudownie. Zupełnie zapomniałem o bożym świecie bawiąc się z Susan. Gdy nadszedł wieczór chciałem zrobić tak jak radziła Skayres, ale Susan wolała popływać. Weszliśmy do wody i tak pluskaliśmy się, chlapaliśmy, podtapialiśmy itp.
- Zimno mi. - szepnęła zziębnięta wadera więc wyszliśmy.
Niedaleko kamiennego stołu rozpaliłem ognisko, oparłem się o drzewo i przytuliłem do siebie Susan. Ona wtedy tak jak Skay (kur... przestań je porównywać -.-) położyła głowę na moim barku. Co dziwne nie czułem się tak samo. Owszem było miło, ale jakoś inaczej. Patrzyliśmy zauroczeni w gwieździste niebo.
- Patrz Casey! Spadająca gwiazda! - wykrzyknęła Susi.
- Pomyśl życzenie. - zamruczałem jej do ucha i wtedy coś uderzyło mnie w łeb szyszką. - Co to było?
- Ale c... - gdy wadera to mówiła odwróciła się pyskiem do mnie i nasze wargi się zetknęły. Oboje się zarumieniliśmy, a ja dodatkowo usłyszałem w krzakach jakiś ruch.
- Wybacz... - powiedziałem.
- Nic się nie stało. Wiesz... Chyba na mnie pora.
- Odprowadzić Cię?
- Jasne. - po odprowadzeniu Susan w lesie spotkałem Skay. - Co tu robisz? - spytałem zdziwiony.

<Skay?>

czwartek, 21 marca 2013

Od Skayres - Cd historii Casey'a


Dziwnie się poczułam, gdy Casey stwierdził, że jest tylko moim przyjacielem. Z jednej strony byłam szczęśliwa, a z drugiej powstrzymywałam się od płaczu. W końcu spytałam go, gdzie był tyle czasu, pod pretekstem, że Vitani się o niego martwiła.
- Aha.... Wczoraj cały dzień spędziłem z Susan. - odparł, ale...Któż to do *holery jest ta Susan?! - Ach... Ona dopiero wie jak sprawić, by basior czuł się jak w raju. Potem całą noc przygotowywałem miejsce na naszą dzisiejszą randkę. - rozmarzył się.
- Zaraz, zaraz... Jaka Susan? - zapytałam.
- A wiesz... Pamiętasz tamtą sexy medyczkę? Ponętna brunetka... Spotkałem ją i dzisiaj idziemy na randkę. Tylko wiesz.... Niezbyt wiem co dziewczyny lubią. Mogłabyś mi pomóc, czy wiesz... Czułabyś się niekomfortowo? - uśmiechnął się tajemniczo.

Tutaj mnie zaskoczył. Dobrze pamiętam tamtą medyczkę i pamiętam, jak Cas się na nią patrzył. Ale... Co mi tam? Przecież ja żyję tylko dla Lucasa. A miło będzie popatrzyć na szczęście przyjaciela.
- Ja? Pfff... Chyba żartujesz! - zaśmiałam się i machnęłam ogonem. - Oczywiście, że Ci pomogę. Zobaczysz, że dzięki mnie niedługo będzie świetną parą.
- Na pewno...? Twoja pomoc przydałaby mi się, ale bez Ciebie też sobie poradzę... - dalej mnie podpuszczał.
- Na pewno! - krzyknęłam.
- Dobrze, a więc przygotowałem już kamienny stół i krzesła. - uśmiechnął się. - Stoją w romantycznym miejscu poza terenami watahy. Pokazać Ci?
- No ba... Jasne.
Oboje więc poszliśmy w dane miejsce. Muszę przyznać, że było tu na prawdę uroczo. Na drzewach kwitły już piękne kwiaty, obok było nie duże jeziorko, do tego stół stał w samym środku polany otoczonej krzewami i kwiatami. Basior podszedł do zarośli i wyjął z niej dwa zające, które pewnie wcześniej upolował, po czym położył je na stole. Ciekawie, czy dla mnie też by coś takiego przygotował... Zaraz, co ja gadam?! Miałam pomóc mu poderwać Susan, a nie się nad sobą rozczulać.
- No, całkiem nieźle. - przyznałam.
- Spodoba jej się? - spytał z nadzieją w oczach.
- Tak... - przytaknęłam. - Ale to nie wszystko.
- Nie?
- Nie.
Tak więc z uśmiechem zaczęłam planować wszystkie dekoracje. Oboje zgodziliśmy się, że fajnie by było, gdybyśmy dookoła jeziora rozsypali kwiaty. Udaliśmy się przed siebie szukać kolorowych darów natury, i choć na polanie było ich pełno, nie zrywaliśmy ich stamtąd, by nie popsuć atmosfery. Kilka minut później w pysku nieśliśmy już tony niezwykłej urody, kolorowych kwiatów, czarujących samym swym zapachem. Basior, trochę nie pewnie, podsunął mi swoje kwiaty pod nos i poprosił, bym stwierdziła, czy jego znaleziska wystarczająco ładnie pachną. Następnie ''ogrodziliśmy'' nimi jezioro, co dość długo zeszło, gdyż musieliśmy co chwila latać po nowe kwiatki. Następnie pozbieraliśmy owoce leśne, głównie jagody, i poprzystrajaliśmy nimi zające, by wyglądały smaczniej. Przy tej robocie aż ślinka mi ciekła, jednak powstrzymałam się od jedzenia. Nim się obejrzeliśmy, był już wieczór. Z uśmiechem na twarzy usiadłam koło jeziora i zaczęłam podziwiać naszą pracę. Po chwili podszedł do mnie Casey.
- Skay... - zaczął.
- Tak?
- I jak sądzisz? Będzie zadowolona? - spytał.
- Wiesz... Nie jestem pewna. Nie znam jej, nie wiem co lubi. - odparłam i spuściłam z niego wzrok.
- A tobie?
- Co mi?
- Tobie się podoba? - zaskoczył mnie tym pytaniem.
- No jasne. Mi wystarczyłby wieczorny spacer po lesie, a to? - uśmiechnęłam się. - To jest po prostu marzenie każdej wadery. Ale...
- Co znowu...? - westchnął.
- Tyle nie wystarczy. Jeśli chcesz ją poderwać, musisz oczarować ją swoim uroczym śmiechem, pewnymi ruchami, pełnym wyrazu spojrzeniem. - zaczęłam marzyć. - Na pewno spodoba jej się, jeśli obejmiesz ją i wyszeptasz jej do ucha miłe słowa, mógłbyś delikatnie pogłaskać ją po policzku, pogłaskać po głowie. Powiedz jej, jak bardzo jest dla Ciebie ważna i...
- Skay...- przerwał mi. - Tyle informacji mi chyba wystarczy. - zaśmiał się.
- Przepraszam... - otrząsnęłam się.
- Am... A może mogłabyś zamiast mówić, co mógłbym zrobić, pokazać mi jak mam to zrobić? - zaproponował.
Chwilę się zastanowiłam i ukrywając rumieniec, którym się właśnie oblałam, odgarnęłam włosy i podeszłam bliżej basiora.
- No cóż... Chyba mogłabym. - powiedziałam i usiadłam przed Casey'em. - Gdy już zjecie, obejmij ją, o tak... - wzięłam przednie łapy basiora i położyłam je na swoich biodrach, tworząc w ten sposób ''romantyczną pozę'', chociaż, jak twierdził Cas, nic między nami nie było. Ja jednak... Chyba czułam jakieś iskierki, zwłaszcza w tym momencie. - (...) pozwól jej położyć głowę na ramieniu, zacznij lekko ją kołysać, szeptać jej do ucha...
- Co mam szeptać?
- No wiesz... - zaśmiałam się. - Jak bardzo jest dla Ciebie ważna. A potem... - odwróciłam się. - (...) gdy zacznie trzepotać do Ciebie, rzęsami, tak jak ja, machnij zalotnie ogonem.
- O tak? - spytał i zrobił to, o co prosiłam.
- Tak, właśnie tak. - uśmiechnęłam się. - Wilczyce to lubią... To takie...Hm... Urocze. A na czym to ja... A tak. Później możesz złapać ją za łapki... - powiedziałam, a Cas robił wszystko, o czym mówiłam. - (...) i gdy będziesz już gotowy, spójrz głęboko w jej oczy i...
- Pocałować ją?
- Heh... Tak, dokładnie o to chodzi. - chwilę zamilczałam. - Wiesz, chyba już starczy moich lekcji. Z resztą... I bez nich sobie poradzisz. Zaraz przyjdzie tu Susan, i to nią powinieneś się zająć. Ja już może...
pójdę. - starałam się unikać kontaktu wzrokowego.

<Casey?>

Od Casey'a - CD historii Skayres


Gdy Skay nie zgodziła się na randkę ze mną było mi trochę smutno, ale to zrozumiałe. Nie jestem w jej typie. Skoro woli Lucasa to nie będę jej przeszkadzał, a nawet spróbuję jej pomóc. Poszedłem sobie na spacer po drodze spotykając jedną z medyczek, które mnie operowały.
- Cześć. - powiedziała podchodząc do mnie.
- Cześć. - odparłem. - Ostatni raz widzieliśmy się w nie najlepszych okolicznościach.
- No nie zbyt... Jak masz na imię?
- Casey, a ty?
- Susan.
- Piękne imię. - odparłem całując ją w łapę. - Masz ochotę na spacer?
- Z wielką chęcią. - i poszliśmy. W sumie spędziliśmy cały dzień razem. Świetnie się z nią bawiłem, a do tego to ona mnie pod koniec dnia zaprosiła na randkę. Szczerze to nie wróciłem na nic do siebie do jaskini tylko cały czas przygotowywałem miejsce randki.

~nazajutrz~

Wchodzę do swojej jaskini, a tu co widzę? Skay leżała w moim łóżku. Po krótkiej konwersacji doszliśmy do trudnego i nerwowego w ch*olere tamatu.
-[...] Zapomnijmy o tym, co było, gdyż to po prostu nigdy nie wyjdzie. Ja jednak nic do Ciebie nie czuję... - powiedziałem z kamienną twarzą.
- Jasne. Tak będzie najlepiej. - potwierdziła i uśmiechnęła się.
- To dobrze... Od razu mi lepiej. - szepnąłem sprawiając pozory idealnie szczęśliwego.
- Heh... Powiesz mi co robiłeś wczoraj i gdzie byłeś w nocy?
- A co to przesłuchanie?
- Nie tylko... Vitani mnie prosiła.
- Aha.... Wczoraj cały dzień spędziłem z Susan. Ach... Ona dopiero wie jak sprawić, by basior czuł się jak w raju. Potem całą noc przygotowywałem miejsce na naszą dzisiejszą randkę. - rozmarzyłem się.
- Zaraz, zaraz... Jaka Susan? - zapytała wstrząśnięta wadera.
- A wiesz... Pamiętasz tamtą sexy medyczkę? Ponętna brunetka... Spotkałem ją i dzisiaj idziemy na randkę. Tylko wiesz.... Niezbyt wiem co dziewczyny lubią. Mogłabyś mi pomóc, czy wiesz... Czułabyś się niekomfortowo? - podpuściłem ją.

<Skay?>

środa, 20 marca 2013

Od Skayres - CD historii Casey'a


Czułam się bardzo niezręcznie rozmawiając o Casey'u z Vitani. Oczywiście wadera ta cieszyła by się, gdybym się z nim jednak umówiła. Przecież to może znaczyć szczeniaki, czyli powiększenie ilości członków watahy. Ja jednak... Nie, ja chyba nie jestem gotowa.
- Nie to, że ty nie wiesz. Pewnie się zestresowałaś i nie mogłaś nic powiedzieć. - ciągnęła dalej.
- No, może - powiedziałam nieśmiało.
- Pójdź do niego, i powiedz mu, że jednak chcesz się z nim umówić. - powiedziała to takim tonem, jakby to było takie proste.
- No, ale...
- Nie! Nie ma, żadnych "ale"! - krzyknęła, przerywając mi.
- Vitani... - uśmiechnęłam się. - Spróbuj postawić się na moim miejscu. Ja sama nie wiem, co do niego czuję, a poza tym Lucas...
- Żaden Lucas! - odparła stanowczo. - Kochana, zrozum, że on nic do Ciebie nie czuję. To Casey jest tym, z którym powinnaś spędzić resztę życia.
- Ale...
- To rozkaz! - krzyknęła z uśmiechem.
- A wiesz co? - wstałam. - Masz rację! Masz całkowitą rację! Pójdę do niego i się z nim umówię.
- Dokładnie!
Nie czekając na dalsze słowa samicy alfa, wybiegłam z jaskini. Pierwsze co zrobiłam, to zatrzymałam się przy jaskini danego basiora. Wzięłam głęboki wdech, odgarnęłam włosy i zapukałam. Czekałam... Czekałam... Czekałam... W końcu weszłam do środka, jednak Casey'a nie było. W nieco gorszym nastroju przeszukałam polanę, po czym skierowałam się nad wodospad. Po chwili namysłu zanurkowałam, chcąc sprawdzić, czy nie ma go w wodzie. Udałam się potem do lasu. Tam poszukiwania zeszły mi nieco dłużej, gdyż był on ogromny. Słońce zaczęło chować się za horyzontem, a drzewa były tak wysokie i tak rozgałęzione, że było tu teraz praktycznie ciemno. Dodatkowo, z nor i różnego rodzaju kryjówek zaczęły wychodzić najróżniejsze dzikie zwierzęta, które co jakiś czas wydawały dziwne odgłosy. Zaglądałam wszędzie, cały czas tracąc nadzieję, która - jak powiadała moja matka - umiera zawsze ostatnia. Nim się obejrzałam, był już wieczór. Postanowiłam wracać na tereny watahy z myślą, że zastanę tam Cas'a. Zmęczona, szłam w stronę jego jaskini. Ponownie weszłam do środa i ponownie się zawiodłam. W tym wypadku położyłam się na jego mchu i czekałam na niego. Nie przychodził... Wciąż nie przychodził. Obiecałam sobie, iż nie usnę, póki nie przyjdzie. Niestety, łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Mech był miękki, a na dworze było ciemno. Wietrzyk grał cichą kołysankę, zapach kwiatów uspokajał i relaksował. W końcu zamknęłam oczy i usnęłam...

~następnego dnia, rano~

Sen, który mi się przyśnił był tak rzeczywisty i przyjemny, że nie miałam zamiaru się obudzić. Jednak ktoś, lub coś poruszyło mną. Lekko przestraszona otworzyłam oczy. Nareszcie, zauważyłam Casey'a. Otrząsnęłam się, pomachałam łapą przed oczami, by sprawdzić, czy czasem wciąż nie śpię.
- Skay? - zaczął. - Co ty tu robisz? W ogóle, co ty robisz? - spytał smutnym głosem.
- Nie ważne, ważne jest to, że... - mówiłam z uśmiechem, który straciłam przy ostatnich słowach.
Chciałam wykrzyknąć, że byłam głupia i lekkomyślna, że jednak chcę - i to bardzo chcę - pójść na... Na... Na randkę. Coś mnie jednak hamowało. Gdy patrzyłam prosto w jego oczy, słowa te nie mogły przejść mi przez gardło.
- Że co? - upomniał mnie.
- Nie. Ja nie mogę...- odparłam i spuściłam głowę.
Skierowałam się do wyjścia, zawiedziona z siebie, obrażona na cały świat. Chciałam zapaść się pod ziemię, umrzeć. Basior jednak mnie zatrzymał, a ja spojrzałam mu prosto w oczy.
- Przepraszam. - rzekł. - Ja wcale nie chciałem się z tobą umawiać. Był to błąd. Nie chcę psuć naszej przyjaźni, nie chcę, żebyś się na mnie obrażała. Zapomnijmy o tym, co było, gdyż to po prostu nigdy nie wyjdzie. Ja jednak nic do Ciebie nie czuję...
- Jasne. Tak będzie najlepiej. - potwierdziłam.
Niby się uśmiechnęłam, w głębi duszy jednak byłam zrozpaczona.

<Casey?>

Od Nate

Szedłem powoli i spokojnie. Łapy odciskały ślady na błocie. Las jakby zasnął. "PORA TO ZMIENIĆ MWAHAHAHA" -moja szalona strona mnie pomyślała,ale szybko się uspokoiłem. Bo nie chcę mordować ptaszków tylko dla zabawy. Nagle zachciało mi się pić i jeść jednocześnie. Nie dziwiłem się,ponieważ od kilkunastu dni nie miałem nic w ustach. Jakoś nie udało mi się nic upolować ani znaleźć jakiejś sadzawki. Hm. Dziwne. Natura mnie nie lubi,czy coo?
W końcu znalazłem mały wodospad. Hm...To nawet nie był wodospad. To był...duh...Dobra,uznajmy że jest to wodospad. Powoli podchodziłem do strumyczka, ale nagle usłyszałem szelest. Odruchowo cofnąłem się w krzaki, bo to może być:
a) Jakiś wilk (niekoniecznie pokojowo nastawiony!)
b) Dziki kot
c) Rzeczny potwór (One istnieją! Przysięgam! D: )
Na szczęście to była opcja a),i do tego opcja a) samica. I to ładna. Opcja a) ładna samica. O.
Wadera rozejrzała się,a potem schyliła się i zaczęła pić. I wtedy do mojej głowy przyszła dzika myyśl..O nie nie nie,Nate,nie przestraszysz jej. Nie ma mowy.
Postanowiłem więc przekraść się bliżej strumienia,potem jeszcze bliżej,aż w końcu niezauważony pić ze strumienia,oczywiście daleeeko od niej. Byłem w połowie drogi,gdy wadera odwróciła się w moją stronę...

<Vitani,dokończysz? :3>

Od Vitani - Cd historii Skayres

Niepokoiłam się, bo dość długo nie było Skay i Casey'a. Poszłam więc do jaskini Skay, by sprawdzić czy już wróciła. Na szczęście Skay już wróciła, ale jeszcze spała. Podeszłam do niej i szturchnęłam ją.  

- Vivi? Co tutaj robisz? -  zapytała ziewając
- No cóż, wczoraj nie było was cały dzień. 
- ''Was''?
- No Ciebie i Casey'a... - zachichotałam. - Chciałam się dowiedzieć, gdzie byliście... We dwoje? 
Ledwo co powstrzymywałam się do śmiechu.
- Zabłądziliśmy, tak? - fuknęła. 
- Wow... A ty co taka nie w humorze? 
- Nie ważne. - spuściła głowę i zaczęła coś bazgrać na piachu.
- Skay? - położyłam jej łapę na ramieniu. - Co się takiego wydarzyło? 
- A ty cóż taka ciekawska?! - podniosła głos, ale po chwili zamilkła. - Przepraszam. - szepnęła. 
I dalej siedziała cicho. Patrzyłam się na nią i mówiłam ''mi możesz powiedzieć''. Ta rozglądała się po całej jaskini.
- No dobrze. - westchnęła, ale nie chciała mi tego mówić. - Casey zaprosił mnie na kolację...
- To świetnie! Będzie pierwszą parą w watasze! Trzeba to uczcić. Może jakaś impreza? Tak, impreza będzie odpowiednia! A kiedy będą szczeniaki? Oh, jak ja kocham szczeniaki! Będziecie razem szczęśliwi! - mówiłam na jednym wdechu.
- Odmówiłam.
- Słucham? - przestała się uśmiechać. - Dlaczego? 
- Ja sama nie wiem...  
Nie rozumiałam dlaczego Skay odmówiła. Przecież widać było, że on się jej podoba. Chciałam ją jakoś pocieszyć, i przemówić jej, żeby jednak się z nim umówiła.
-Nie to, że ty nie wiesz. Pewnie się zestresowałaś i nie mogłaś nic powiedzieć.  
-No, może - powiedziała nieśmiało 
-Pójdź do niego, i powiedz mu, że jednak chcesz się z nim umówić. 
-No, ale... - nie zdążyła dokończyć, gdy ja się jej wcięłam 
-Nie! Nie ma, żadnych "ale"! - krzyknęłam 

<Skay?>

Od Skayres - CD historii Casey'a


Gdy już dotarliśmy na tereny watahy i zgubiliśmy niedźwiedzia, oboje odetchnęliśmy z ulgą. Ja powtórzyłam przysłowie, które powtarzała mi moja mama, Casey zaś stwierdził, że musiała być to dobra i mądra wadera. Już miałam wracać do siebie, gdyż wystarczy mi wrażeń jak na razie, kiedy to właśnie Cas mnie zatrzymał.
- Skay? - zaczął.
- Tak?
- Czy... Chciałabyś się ze mną umówić? Dzisiaj koło 20? - spytał po chwili, po czym oblał się uroczym rumieńcem.
Zaczęłam się jąkać. To, co teraz usłyszałam było mało wiarygodne. Nie dość, że sama się stresowałam, to jeszcze patrzyłam na stres basiora. Nie wiedziałam, co zrobić. Gdyby to był Lucas, zgodziłabym się bez zastanowienia, ale Casey? 
- Ja... Przepraszam, ale... Nie mogę. - powiedziałam szybko.
Czym prędzej udałam się do swojej jaskini i plackiem położyłam się na mchu. Zakryłam twarz łapkami, i uroniłam kilka łez. Wiedziałam, że nie zrobiłam dobrze. Zaczęłam cicho szlochać. Pogrążyłam się we śnie.

~około 15 minut później~

Obudził mnie czyiś dotyk. Z lekką niepewnością otwarłam oczy. Była to Vitani. Przyglądała się mi z ciekawością, ja zaś czułam się niezręcznie. Przekręciłam się na bok, po czym usiadłam koło wadery.
- Vivi? Co tutaj robisz? - spytałam ziewając. 
- No cóż, wczoraj nie było was cały dzień. 
- ''Was''?
- No Ciebie i Casey'a... - zachichotała. - Chciałam się dowiedzieć, gdzie byliście... We dwoje? 
Vitani ledwo co powstrzymywała się od śmiechu.
- Zabłądziliśmy, tak? - fuknęłam. 
- Wow... A ty co taka nie w humorze? 
- Nie ważne. - spuściłam z niej wzrok i zaczęłam coś bazgrać pazurkiem w piasku. 
- Skay? - położyła mi łapę na ramieniu. - Co się takiego wydarzyło? 
- A ty cóż taka ciekawska?! - podniosłam na nią głos, po czym ucichłam. - Przepraszam. - szepnęłam. 
Ponowną chwilę milczałyśmy. Samica alfa wciąż patrzyła prosto w moje oczy z uśmiechem mówiącym ''mi możesz powiedzieć''. Ja zaś rozglądałam się po całej jaskini chcąc ukryć stres i napięcie. 
- No dobrze. - westchnęłam po chwili, a oczy wadery wyraźnie zaczęły się błyszczeć. - Casey zaprosił mnie na kolację...
- To świetnie! Będzie pierwszą parą w watasze! Trzeba to uczcić. Może jakaś impreza? Tak, impreza będzie odpowiednia! A kiedy będą szczeniaki? Oh, jak ja kocham szczeniaki! Będziecie razem szczęśliwi! - mówiła na jednym wdechu.
- Odmówiłam.
- Słucham? - z jej twarzy zniknął uśmiech. - Dlaczego? 
- Ja sama nie wiem... 

<Vitani? :3>

wtorek, 19 marca 2013

Od Casey'a - CD historii Skayres


Z Skayres bawiłem się świetnie! Wadera na początku przejmowała się moimi ranami, ale powiedziałem jej, że już nie bolą więc zaciągnęła mnie do wody. Tam zaczęliśmy się pluskać, chlapać, "podtapiać" i super bawić. W życiu nie miałem takiej zabawy i zacząłem mieć pewne podejrzenia. Ja... Się chyba... Zakochałem? Gdy niebo okryło się płaszczem gwiazd, wyszliśmy z wody i wróciliśmy do miejsca, gdzie spożywaliśmy posiłek. Tam rozpaliliśmy ognisko i Skay położyła się obok mnie ^^
- Dobranoc. - szepnęła.
- Dobranoc. - odparłem. Szczerze to nie poszliśmy spać, bo jeszcze zaczepialiśmy się, łaskocząc się nawzajem ogonami. Skay miała przewagę, bo ma go bardziej puszysty. Po kilkunastu minutach jednak padliśmy z przemęczenia.

~ nazajutrz ~

Obudziłem się wtulony w coś bardzo, ale to bardzo przyjemnie miękkiego i puszystego. Nim otwarłem oczy myślałem, że to Skayres w nocy przybliżyła się do mnie i przytuliła.
- Skay... - mruknąłem.
- Tak? - odparła zmęczona.
- Masz bardzo przyjemne w dotyku futro. - szepnąłem.
- Dzięki, ale... Skąd to wiesz?
- No przecież Cię przytulam. - zaśmiałem się.
- E... Casey nie przeraź się, ale...
- Ale?
- Otwórz oczy proszę.
- Jasne. - po otwarciu oczu o mało co, a nie dostałbym zawału. Przytulałem się do jakiegoś niedźwiedzia! - Skay... Co to bydle tu robi?
- Nie wiem... Pewnie zapach ryb go tu sprowadził.
- Fajnie wiedzieć, ale czemu tuli mnie?
- Może to nie on, a ona? - zachichotała wadera.
- Bardzo śmieszne... Pomóż mi!
- Ech... Ale jak?
- Obojętnie. - w tym momencie Skayres podeszła do mnie i chwyciła mnie za ogon. - Co ty wyprawiasz?
- Miałam pomóc to pomagam. Przygotuj się na 1...2... - przy 3 wadera pociągnęła mnie mocno za ogon. Wyplotłem się z objęć niedźwiadka, ale on się obudził z przeraźliwym krzykiem.
- I co teraz?
- Zostało tylko jedno... Uciekać! - zanim zwierze zorientowało się w sytuacji my już uciekaliśmy.
Biegliśmy długo, aż w końcu trafiliśmy na tereny Watahy Przeznaczenia.
- Nareszcie w domu. - powiedziałem.
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. - poparła Skayres.
- Nicole tam mówiła, gdy odchodziliśmy z watahy. - westchnąłem.
- Heh... Mi mówiła tam "mama".
- Musiała być mądrą waderą.
- Najlepszą jaką mogłabym sobie wymarzyć.
- Niewątpliwie... - Skay już miała wejść do swojej jaskini, gdy postanowiłem to zrobić. - Skay?
- Tak?
- Czy... Chciałabyś się ze mną umówić? Dzisiaj koło 20?

<Skayres? *-*>

Nowy członek - Nate!


Nate, wojownik

sobota, 16 marca 2013

Zmiany!

W zakładce "Ogół" dodane zostały "Rezerwacje"! Można rezerwować zdjęcie wilków i stanowiska, ale są zasady rezerwacji. Radze je przeczytać, zanim będziecie chcieli coś zarezerwować.

Wasza samica alfa,
Vitani

Od Skayres - Cd Casey'a


Było mi trochę głupio, bo nie dość, że zaczyna się ściemniać, Casey jest ranny, to jeszcze zaprowadziłam nas nie wiadomo gdzie. Zgubiliśmy się i taka prawda. Na szczęście znaleźliśmy nie wielkie jeziorko i złowiliśmy wiele ryb. Później poszłam poszukać trochę drewna by zrobić ognisko. Udałam się więc do lasu i zaczęłam łamać konary. Przy tej robocie nie wiadomo czemu, po głowie wciąż chodziła mi tak magiczna chwila, kiedy to razem z Casey'em leżeliśmy pod drzewem i prawie, że nie doszło do pocałunku. Oczywiście stchórzyłam i zadałam mu jakieś pytanie. Gdy uzbierałam wystarczającą ilość drewna, wróciłam do basiora, który miał nienajlepsze zadanie do wykonania, położyłam konary na ziemi i podpaliłam.
- Też masz żywioł ognia? - spytał Casey rozrywając kolejną rybę.
- Yhym... Ty też masz?
- Tak. Pomożesz mi w tym rybach? - zaproponował.
Po chwili namysłu się zgodziłam, jednak z niesmakiem. W życiu tylko raz wykonywałam taką robotę i na prawdę mi się nie podobała. Później moje futro strasznie śmierdziało, a fakt, że miałam wiele do zrobienia w krótkim czasie nie pozwalał mi się umyć, więc śmierdziałam kilka dni. Gdy rozerwałam pierwszą rybę jeden kawałek jelita przykleił mi się do pazura. Natychmiast zaczęłam panicznie machać łapą tak, że mięso wylądowało na głowie basiora. Oboje się zaśmialiśmy.

Gdy wszystkie ryby były wypatroszone opłukaliśmy je w stawie, nadzialiśmy na patyki i daliśmy nad ogień. Trochę trwało zanim się zrobiły, ale było warto... Mięso smakowało wybornie. Nim się obejrzeliśmy, był już wieczór. Postanowiłam, że obmyję się z tych ryb i położę się spać. Gdy tylko zjadłam, ruszyłam w stronę jeziorka i weszłam do wody szyję. Zaczęłam nurkować, pływać w tą i w tamtą stronę. Później zaczęłam zbierać z dna kamyczki i wrzucałam je do wody, robiąc plusk. Podczas trwania mej epickiej zabawy zapomniałam o Casey'u. Gdy miałam już wychodzić z wody, odwróciłam się i o mało co nie dostałam zawału, bo przede mną stał owy basior. Po chwili obydwoje się roześmialiśmy.
- Casey, ty wariacie! - krzyknęłam (z uśmiechem).
- Długo nie wychodziłaś i pomyślałem, że się utopiłaś.
- Utopię to ja zaraz Ciebie! - i już miałam go ochlapać, kiedy przypomniałam sobie o czymś. - Cas, a twoje rany?
- Już nie szczypią, nie martw się. - uspokoił mnie. - A i jeszcze jedno...Cas? Co to w ogóle ma być? - zaśmiał się.
- Oj, no taki mały skrócik. Aha, miałam coś zrobić...
- Co?
- To! - krzyknęłam i ochlapałam go.
Już po chwili oboje pluskaliśmy się w wodzie. Co chwila ''podtapialiśmy'' się nawzajem i wyskakiwaliśmy znienacka strasząc drugiego wilka... Jednym słowem czas upłynął wspaniale. Gdy niebo zasłoniło się gwiazdami, wyszliśmy z wody i wróciliśmy do miejsca, gdzie jedliśmy ryby. Tam zapaliłam ognisko i położyłam się koło niego.
- Dobranoc. - szepnęłam.

<Casey?>

Od Casey'a - CD historii Skayres


Gdy już zjedliśmy po zającach zaczęły się trudne rozmowy. Ja głupi musiałem palnąć pytanie o jej przeszłość... Strasznie głupie było to jak ją traktowano, do tego jedyna osoba którą kochała zmarła... Po jej traumatycznej historii ja zacząłem opowiadać jakie było moje życie - zupełne przeciwieństwo życia Skay.
- [...] Układało nam się wspaniale! Wspaniale, aż do pewnego momentu. - tutaj mocno zjechałem z tonu radosnego basiora.
- Zastrzeloną ją?
- Tak i to...To przeze mnie!
- Jak to?
- Bo mało mi było tych luksusów! Musiałem oczywiście zaproponować założenie własnej watahy. Wyruszyliśmy szukać terenów...A potem wiesz, co się stało. - westchnąłem skrycie ocierając łzę.
- Nie mów tak. - szepnęła. - Chciałeś dobrze. Nie mogłeś przewidzieć, co się stanie. Jestem pewna, że gdy była z tak cudownym basiorem jak ty, czuła się wspaniale, a teraz, w niebie jest równie szczęśliwa.
- Jest tam razem...Z twoją matką.
- Tak...Pewnie masz rację.
- A tak z innej beczki...Sądzisz, że jestem...cudowny? - spytałem z lekkim uśmiechem.
- Eee...Ta...znaczy...ni...- jąkała się. - Wiesz, dla niej na pewno byłeś cudowny.
- Hm... Pewnie tak. Jaka wadera oparła by się mojemu urokowi. - zaśmiałem się.
- No ja się jakoś oparłam. - chichotała wadera.
- Poczekaj, poczekaj... Za niedługo będziesz mnie wielbić.
- Ależ ty skromny... - westchnęła obracając się na bok w moją stronę. Nasze spojrzenia znów się zetknęły tak jak wtedy pod drzewem. Głowy powoli zaczęły się do siebie zbliżać, a gdy byliśmy milimetry od pocałunku wadera zapytała.
- A ty jak uważasz?
- Ale co? - zapytałem zdezorientowany.
- Jestem cudowna? - odparła tajemniczo.
- Hm... Może... - zaśmiałem się. - Nie wiem... Znam Cię od wczoraj.
- W sumie racja. - poparła kładąc się na plecy.
- To może poznamy się lepiej? Pójdziemy nad wodospad? - zaproponowałem.
- Okey...
Wstaliśmy z trawy, otrzepaliśmy się i ruszyliśmy przed siebie. Z waderą świetnie mi się rozmawiało. 0 krępacji i innych nieprzyjemnych uczuć. Trochę mnie zdziwiło, bo z tego co mówiła Skayres droga nad wodospad miała trwać kilka minut, a my tym czasem idziemy już chyba od godziny.
- Jesteś pewna, że idziemy dobrze? Droga miała trwać kilka minut, a nie godzin.
- Hm... Wiesz co... Muszę Ci coś powiedzieć. - Skay lekko się zarumieniła.
- Y?
- Bo ja... No... Też nie jestem zbyt długo w watasze i... Nie do końca wiem, gdzie co jest...
- Chcesz mi powiedzieć, że się zgubiliśmy tak? - przerwałem jej.
- Nie, nie... Tylko nie wiem, gdzie jesteśmy.
- Spoko.... Zgubiliśmy się i co teraz?
- Może wywęszymy jak wrócić do watahy?
- Okey... - i zaczęliśmy węszyć.
Długo, aż za długo węszyliśmy w poszukiwaniu watahy więc ruszyliśmy za zapachem wody. Teraz odnalezienie źródła picia jest o wiele ważniejsze. Po jakimś czasie trawiliśmy na duży akwen... Dojrzałem kilka ryb więc od razu na nie skoczyłem, póki nas nie widział. Skay przyłączyła się do zabawy i pod wieczór, gdy słońce zaszło mieliśmy z 4kg ryb. Wadera poszła poszukać drewna, a ja zająłem się patroszeniem zdobyczy. Gdy przecinałem pazurem brzuch z ryby wylatywały wnętrzności i krew. Przy 3/4 gotowych rybach Skayres przyniosła duuużo drewna. Poukładała je w stosik i podpaliła.
- Też masz żywioł ognia? - zapytałem rozrywając kolejną rybę.
- Yhym... Ty też masz?
- Tak. Pomożesz mi w tym rybach? - zaproponowałem, a ona z niesmakiem się zgodziła. Doskonale ją rozumiałem, bo po rybach nasze futro trochę śmierdzi, ale mimo to świetnie się bawiliśmy. Gdy Skay rozerwała pierwszą rybę jeden kawałek jelita przykleił jej się do pazura. Natychmiast zaczęła panicznie machać łapą tak, że mięso wylądowało na mojej głowie.
Gdy wszystkie ryby były wypatroszone opłukaliśmy je w stawie, nadzialiśmy na patyki i daliśmy nad ogień. Trochę trwało zanim się zrobiły, ale było warto...

<Skayres, dokończ>

piątek, 15 marca 2013

Konkurs!

Konkurs dobiegł końca. Oto nagrody zdobyte przez członków stada:

Shila - Promień Słońca
Skayres - Eliksir Zaświatów

Wasza samica alfa,
Vitani

wtorek, 12 marca 2013

Od Skayres - Cd historii Casey'a


Po tym całym niezręcznym zajściu doszliśmy na polanę. Tam dowiedziałam się, że we włosach miałam jakieś zielsko, które Casey pomógł mi wyjąć. Gdy dotykał moich włosów czułam się taka szczęśliwa. Bardzo lubię, gdy ktoś mnie gładzi i przytula. Chwilę rozmawialiśmy, po czym basior oświadczył, że jest głodny. Oczywiście wstałam i chciałam ruszyć w stronę lasu, by coś mu upolować, ten jednak mnie zatrzymał.
- Sam umiem zapolować... Nie jestem, aż takim kaleką. - powiedział najwyraźniej lekko urażony.
- Sorry... Stare nawyki z watahy. - uśmiechnęłam się.
- Kazali Ci polować!? - zapytał zszokowany.
- Em... No... Załatwiałam jedzenie dla watahy i tylko od mamy słyszałam "Dziękuję".
- Tak nie może być! - oburzył się. - Pozwól, że dzisiaj ja Ci coś upoluje. I! Nie chce słyszeć odmowy. - postanowił z dumą w głosie.
- Casey...Nie przesadzaj. Nie dość, że musisz teraz na siebie uważać, to jeszcze będziesz się o mnie troszczyć? - zaśmiałam się. - Daj spokój.
- Tyle, że ja jestem basiorem. - odparł. - Ty, taka drobna i delikatna istotka powinnaś teraz siedzieć, wypoczywać i relaksować się.
- Żartujesz? Drobna i delikatna?
- Na taką wyglądasz...- poklepał mnie po ramieniu. - No już, siadaj i poczekaj tu na mnie.
Dalej się już nie sprzeciwiałam. Z uśmiechem na twarzy położyłam się pod drzewem. Basior dumnie ruszył w stronę lasu. Szczerze, to obawiałam się o niego. Co jak co, ale rany do końca jeszcze się nie zagoiły. Małe zadrapanie i może upaść bezradnie na ziemię, narażony na dzikie zwierzęta. Próbowałam się nie przejmować i usnąć, jednak owa obawa mi nie pozwalała. Gdy Casey zniknął z pola widzenia, poszłam za nim. Jako, że w dawnej watasze polowałam już jako szczeniak, świetnie wytrenowałam również technikę skradania (zresztą w tej watasze pracuję jako szpieg). Nie miałam zamiaru pomagać koledze w chwytaniu ofiary. Chciałam jedynie pomóc, gdy coś mu się stanie. Po chwili złapałam trop i bezszelestnie za nim poszłam. Kilka minut później zauważyłam już kryjówkę, w której czaił się Casey. Widocznie starał się coś wywęszyć, przez co tak uroczo ruszał noskiem. Jego wyraz twarzy był skupiony i poważny. Wreszcie coś zauważyliśmy, a mianowicie - stado zajęcy. Schowałam się w głąb krzaków, by być mniej widoczna. Basior zwinnym ruchem skoczył w stronę ofiar. Zające uciekły przed siebie, a Casey pognał za nimi. Oczywiście ja również ruszyłam ku nim, dalej uważając na to, by być nie widoczna. Wtedy zauważyłam sylwetkę Casey'a niosącego dwa zające w pyszczku, więc jak najszybciej ruszyłam na polanę i położyłam się pod tym drzewem, co wcześniej. Zamknęłam oczy i udałam, że śpię. Po chwili poczułam dotyk łapy na swoim ciele. Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się.
- Casey, już wróciłeś? - spytałam ziewając.
- Yhym. - przytaknął. - Tak jak mówiłem, oto i twój posiłek. - powiedział i podsunął mi zająca pod nos.
- Oooo, nie trzeba było. - uśmiechnęłam się.

Oboje zaczęliśmy się zajadać zdobyczą. Mięso było pyszne. Delikatne i miękkie oraz bardzo pożywne. Po zjedzeniu śniadania Casey położył się koło mnie. Oboje w tym samym czasie głośno beknęliśmy, po czym się roześmialiśmy. W tej chwili czułam się wspaniale. W tej watasze mogę robić tyle rzeczy, nie przejmując się tym, że mnie wyrzucą, a przy tym basiorze...Zaraz, zaraz. Skay, zagalopowałaś się troszeczkę. Casey to tylko mój przyjaciel...
- Skay, mówiłaś wcześniej, że musiałaś polować dla całej watahy, prawda? - basior rzucił temat.
- Tak, a co?
- Dlaczego im się nie sprzeciwiłaś, czemu nie pokazałaś, że też masz uczucia, że należy Ci się szacunek? - spytał.
- No cóż...To nie takie proste, jak Ci się wydaje. - tutaj posmutniałam. - Widzisz, ja jestem sierotą. Nie znam swoich rodziców. Nie wiem jak znalazłam się w tamtej watasze. Wiem za to, że przygarnęła mnie jedna wadera, którą pokochałam jak własną matkę. Na imię jej było Natalie. Tylko ona się mną przejmowała. Dla reszty watahy byłam służącą, tylko dlatego, że moja matka była nisko w hierarchii. Nie sprzeciwiałam im się. Miałam obawę, że gdy to zrobię, każą mi odejść i rozdzielą mnie z matką...
- Czemu więc odeszłaś? - przerwał mi.
- Dlatego, że Natalie umarła. Nie jestem jednak pewna, czy to była naturalna śmierć, czy raczej ktoś ją zabił...- otarłam łzę.
- Przepraszam, nie powinienem o to pytać.
- Nie, nie przejmuj się. Może teraz ty mi o sobie opowiesz? - zaproponowałam.
- No dobrze...Tak więc moje życie jest totalnym przeciwieństwem twojego. - rozmarzył się. - W mojej watasze byłem traktowany zupełnie inaczej. Wszyscy mnie lubili, szanowali...Byłem jak jakiś boss. Niczego mi nie brakowało. Później...Ah, poznałem swą miłość, Nicole. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Jej uroczy uśmiech, jej cudowne, błyszczące oczy, jej lśniące futerko. - gdy tak o niej opowiadał, poczułam nieznaną mi wcześniej zazdrość. - Później wyznaliśmy sobie miłość. Układało nam się wspaniale! Wspaniale, aż do pewnego momentu. - tutaj z twarzy znikł mu uśmiech.
- Zastrzeloną ją?
- Tak i to...To przeze mnie!
- Jak to?
- Bo mało mi było tych luksusów! Musiałem oczywiście zaproponować założenie własnej watahy. Wyruszyliśmy szukać terenów...A potem wiesz, co się stało. - westchnął.
- Nie mów tak. - szepnęłam. - Chciałeś dobrze. Nie mogłeś przewidzieć, co się stanie. Jestem pewna, że gdy była z tak cudownym basiorem jak ty, czuła się wspaniale, a teraz, w niebie jest równie szczęśliwa.
- Jest tam razem...Z twoją matką. - uśmiechnął się.
- Tak...Pewnie masz rację. - przytaknęłam.
- A tak z innej beczki...Sądzisz, że jestem...cudowny? - spytał z lekkim uśmiechem.
- Eee...Ta...znaczy...ni...- jąkałam. - Wiesz, dla niej na pewno byłeś cudowny. - wymyśliłam na poczekaniu.

<Casey? Dokończ, dopadł mnie brak weny...>

Od Peter'a


-Cóż, nie jestem pewny - prowadziłem konwersację z fioletową waderą od jakiegoś czasu, gdy ta zaproponowała mi dołączenie do watahy. Uśmiechnęła się i zza drzewa wyłonił się inny basior. Zobaczyłem że ma mięśnie i sam w myślach się ucieszyłem - będzie coś do roboty.
-W sumie, to mogę... - wadera ponownie się uśmiechnęła, a ja zainteresowałem się samcem, można by było się z nim potłuc, chociaż nie wiem.
-Peter jestem - przedstawiłem się i uderzyłem go prowokacyjnie barkiem. Zrozumiał o co chodzi i także zawadiacko mnie trzepnął.
-Casey. - uśmiechnął się złowieszczo i po chwili już zaczęliśmy się tarzać na ziemi, walcząc zajadle, chociaż bez konkretnego rozlewu krwi.
-Przestańcie - krzyknęły dwie wadery i odciągnęły nas siłą od siebie. Wyrwałem się i przysiadłem na ziemi, bez konkretnego wyrazu pyska.
-Jak szczeniaki - westchnęła długoucha wadera.
-Dokładnie - przytaknęła fioletowa.
-Wiesz, chyba nie możemy się "bawić" w towarzystwie tych pań. - stwierdził otrzepując się.
-Mhm... - wymruczałem i odsunąłem się na dalszy plan, bo zapowiadała się rozmowa...

poniedziałek, 11 marca 2013

Od Casey'a - Cd historii Skayres


Skay zgodziła się mnie oprowadzić po terenach. Były całkiem urocze i ciekawe. Trochę pobawiliśmy się nad wodospadem... Chciałem ochlapać waderę, ale gdy już to zrobiłem łapa niemiłosiernie się wygięła i znów zabolało. Kurczowo się za nią chwyciłem. Skay zaczęła mnie (dziwne) przepraszać, ale ja wyjaśniłem jej, że nie ma za co. W końcu to nie jej wina... Wadera zaproponowała mi zwiedzenie polany na co oczywiście przystałem. Ona wstała, otrzepała się (dostałem wodą w oko x'D) i ja z małymi trudnościami powtórzyłem jej ruch. Niestety przy otrzepywaniu straciłem równowagę i zacząłem się powoli przechylać.
- Uważaj! - krzyknęła wadera i szybko do mnie podbiegła.
Ja upadłem prosto na nią co było wynikiem, że wtuleni w siebie sturlaliśmy się z górki. Gdyby nie to, że ucho Skay było przy moich wargach darłbym się jak nienormalny, bo muszę przyznać cholernie to bolało. Zatrzymaliśmy się dopiero pod jakimś drzewem. Podniosłem głowę i nasze spojrzenia spotkały się... Patrzeliśmy sobie tak; Sam nie wiem ile. Widząc jej piękne oczy tak dokładnie poczułem dziwny ucisk w brzuchu... Czy... Ja... Znów się zakochałem? Nie... Dopiero co straciłem partnerkę, nie mogę znów się zakochać... Ale jednak... Czułem się teraz jak najszczęśliwszy basior na ziemi. Do tego miała do swoich włosów wplątane małe stokrotki co podkreślało jej niewinną urodę. Albo mi się wydawało, albo Skay zaczęła się powoli do mnie zbliżać. Myślałem, że chce nas pocałować, ale po chwili przerwał nam głos Lucasa (o ile było jakieś "nam" xd)
- Oooo, gołąbeczki! - krzyknął ze śmiechem.
Wadera szybko wstała ze mnie, po czym pomogła mi wstać. Oboje się zarumieniliśmy.
- Nie, to nie tak...- odparłem.
- My wcale...
- Oj, nie tłumaczcie się już. - powiedział z tajemniczym uśmiechem.
- Możesz sobie myśleć co chcesz, ale między nami nic nie ma... To był czysty przypadek, a zresztą nie dawno straciłem Nicole. - powiedziałem i Skay chyba... Zesmutniała? Szczerze to sam nie wierzyłem w to co mówiłem... Między nami RACZEJ coś było lecz nie mogę określić co.
- Właśnie. - poparła mnie Skayres. - To idziemy na tę polanę?
- Jasne. - powiedziałem z uśmiechem. - Może chcesz iść z nami?
- Nie dzięki... Muszę iść zrobić zapasy. Zima już za pasem. - Lucas odmówił grzecznie i odbiegł żegnając się. - Do zobaczenia...
- Nara! - krzyknąłem.
- Papa...
Potem w trochę niezręcznej ciszy ruszyliśmy na polanę. Co chwilę wymienialiśmy ze sobą kilka słów, ale to nie było to samo co przed "wypadkiem" pod drzewem.
- A więc to jest polana. - oświadczyła i usiadła w blasku słońca.
- No coś ty?! - zażartowałem i usiadłem obok. Dopiero teraz wadera zorientowała się, że ma we włosach stokrotki.
- Jezu! Czemu ty mi nie mówisz, że mam we włosach jakieś kwiatki! - krzyknęła *ze śmiechem* i zaczęła je wyciągać.
- Bo wyglądałaś w nich uroczo. - szepnąłem.
- Pomożesz? - zapytała. Po chwili zastanowienia podczołgałem się do niej i zacząłem pomagać wyciągać jej kwiatki. Humor znów powrócił, a z nim dużo śmiechu.
- No... Już nie masz kwiatków. - powiedziałem i wstałem.
- Gdzie idziesz?
- Wybacz, ale trochę zgłodniałem. Od wczoraj nic nie jadłem.
- Ups... Już Ci idę zapolować. - westchnęła i ociężale wstała.
- Wali Ci? - zaśmiałem się.
- Y?
- Sam umiem zapolować... Nie jestem, aż takim kaleką.
- Sorry... Stare nawyki z watahy. - uśmiechnęła się.
- Kazali Ci polować!? - zapytałem zszokowany.
- Em... No... Załatwiałam jedzenie dla watahy i tylko od mamy słyszałam "Dziękuję".
- Tak nie może być! - oburzyłem się :'D - Pozwól, że dzisiaj ja Ci coś upoluje. I! Nie chce słyszeć odmowy.

<Skayres, dokończ>

Nowy członek - Peter!

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggJdjjFI7ShDyVFb6dvo0fo7g1s01zIyaTb6M99IL9U6g8JXqMsjiKv-TiJXk7Qv5ZS4xnero3N8OGzJt0nmEYP5g6cEFb-Bn6wCAeSREsQdhmRt7RWHf6tBe-ialQi9_Al3L0JNXAIqeV/s1600/307422e9924d0d3913dc58f02fa624c0-d2xk2ro.jpg
Peter, morderca