wtorek, 12 marca 2013

Od Skayres - Cd historii Casey'a


Po tym całym niezręcznym zajściu doszliśmy na polanę. Tam dowiedziałam się, że we włosach miałam jakieś zielsko, które Casey pomógł mi wyjąć. Gdy dotykał moich włosów czułam się taka szczęśliwa. Bardzo lubię, gdy ktoś mnie gładzi i przytula. Chwilę rozmawialiśmy, po czym basior oświadczył, że jest głodny. Oczywiście wstałam i chciałam ruszyć w stronę lasu, by coś mu upolować, ten jednak mnie zatrzymał.
- Sam umiem zapolować... Nie jestem, aż takim kaleką. - powiedział najwyraźniej lekko urażony.
- Sorry... Stare nawyki z watahy. - uśmiechnęłam się.
- Kazali Ci polować!? - zapytał zszokowany.
- Em... No... Załatwiałam jedzenie dla watahy i tylko od mamy słyszałam "Dziękuję".
- Tak nie może być! - oburzył się. - Pozwól, że dzisiaj ja Ci coś upoluje. I! Nie chce słyszeć odmowy. - postanowił z dumą w głosie.
- Casey...Nie przesadzaj. Nie dość, że musisz teraz na siebie uważać, to jeszcze będziesz się o mnie troszczyć? - zaśmiałam się. - Daj spokój.
- Tyle, że ja jestem basiorem. - odparł. - Ty, taka drobna i delikatna istotka powinnaś teraz siedzieć, wypoczywać i relaksować się.
- Żartujesz? Drobna i delikatna?
- Na taką wyglądasz...- poklepał mnie po ramieniu. - No już, siadaj i poczekaj tu na mnie.
Dalej się już nie sprzeciwiałam. Z uśmiechem na twarzy położyłam się pod drzewem. Basior dumnie ruszył w stronę lasu. Szczerze, to obawiałam się o niego. Co jak co, ale rany do końca jeszcze się nie zagoiły. Małe zadrapanie i może upaść bezradnie na ziemię, narażony na dzikie zwierzęta. Próbowałam się nie przejmować i usnąć, jednak owa obawa mi nie pozwalała. Gdy Casey zniknął z pola widzenia, poszłam za nim. Jako, że w dawnej watasze polowałam już jako szczeniak, świetnie wytrenowałam również technikę skradania (zresztą w tej watasze pracuję jako szpieg). Nie miałam zamiaru pomagać koledze w chwytaniu ofiary. Chciałam jedynie pomóc, gdy coś mu się stanie. Po chwili złapałam trop i bezszelestnie za nim poszłam. Kilka minut później zauważyłam już kryjówkę, w której czaił się Casey. Widocznie starał się coś wywęszyć, przez co tak uroczo ruszał noskiem. Jego wyraz twarzy był skupiony i poważny. Wreszcie coś zauważyliśmy, a mianowicie - stado zajęcy. Schowałam się w głąb krzaków, by być mniej widoczna. Basior zwinnym ruchem skoczył w stronę ofiar. Zające uciekły przed siebie, a Casey pognał za nimi. Oczywiście ja również ruszyłam ku nim, dalej uważając na to, by być nie widoczna. Wtedy zauważyłam sylwetkę Casey'a niosącego dwa zające w pyszczku, więc jak najszybciej ruszyłam na polanę i położyłam się pod tym drzewem, co wcześniej. Zamknęłam oczy i udałam, że śpię. Po chwili poczułam dotyk łapy na swoim ciele. Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się.
- Casey, już wróciłeś? - spytałam ziewając.
- Yhym. - przytaknął. - Tak jak mówiłem, oto i twój posiłek. - powiedział i podsunął mi zająca pod nos.
- Oooo, nie trzeba było. - uśmiechnęłam się.

Oboje zaczęliśmy się zajadać zdobyczą. Mięso było pyszne. Delikatne i miękkie oraz bardzo pożywne. Po zjedzeniu śniadania Casey położył się koło mnie. Oboje w tym samym czasie głośno beknęliśmy, po czym się roześmialiśmy. W tej chwili czułam się wspaniale. W tej watasze mogę robić tyle rzeczy, nie przejmując się tym, że mnie wyrzucą, a przy tym basiorze...Zaraz, zaraz. Skay, zagalopowałaś się troszeczkę. Casey to tylko mój przyjaciel...
- Skay, mówiłaś wcześniej, że musiałaś polować dla całej watahy, prawda? - basior rzucił temat.
- Tak, a co?
- Dlaczego im się nie sprzeciwiłaś, czemu nie pokazałaś, że też masz uczucia, że należy Ci się szacunek? - spytał.
- No cóż...To nie takie proste, jak Ci się wydaje. - tutaj posmutniałam. - Widzisz, ja jestem sierotą. Nie znam swoich rodziców. Nie wiem jak znalazłam się w tamtej watasze. Wiem za to, że przygarnęła mnie jedna wadera, którą pokochałam jak własną matkę. Na imię jej było Natalie. Tylko ona się mną przejmowała. Dla reszty watahy byłam służącą, tylko dlatego, że moja matka była nisko w hierarchii. Nie sprzeciwiałam im się. Miałam obawę, że gdy to zrobię, każą mi odejść i rozdzielą mnie z matką...
- Czemu więc odeszłaś? - przerwał mi.
- Dlatego, że Natalie umarła. Nie jestem jednak pewna, czy to była naturalna śmierć, czy raczej ktoś ją zabił...- otarłam łzę.
- Przepraszam, nie powinienem o to pytać.
- Nie, nie przejmuj się. Może teraz ty mi o sobie opowiesz? - zaproponowałam.
- No dobrze...Tak więc moje życie jest totalnym przeciwieństwem twojego. - rozmarzył się. - W mojej watasze byłem traktowany zupełnie inaczej. Wszyscy mnie lubili, szanowali...Byłem jak jakiś boss. Niczego mi nie brakowało. Później...Ah, poznałem swą miłość, Nicole. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Jej uroczy uśmiech, jej cudowne, błyszczące oczy, jej lśniące futerko. - gdy tak o niej opowiadał, poczułam nieznaną mi wcześniej zazdrość. - Później wyznaliśmy sobie miłość. Układało nam się wspaniale! Wspaniale, aż do pewnego momentu. - tutaj z twarzy znikł mu uśmiech.
- Zastrzeloną ją?
- Tak i to...To przeze mnie!
- Jak to?
- Bo mało mi było tych luksusów! Musiałem oczywiście zaproponować założenie własnej watahy. Wyruszyliśmy szukać terenów...A potem wiesz, co się stało. - westchnął.
- Nie mów tak. - szepnęłam. - Chciałeś dobrze. Nie mogłeś przewidzieć, co się stanie. Jestem pewna, że gdy była z tak cudownym basiorem jak ty, czuła się wspaniale, a teraz, w niebie jest równie szczęśliwa.
- Jest tam razem...Z twoją matką. - uśmiechnął się.
- Tak...Pewnie masz rację. - przytaknęłam.
- A tak z innej beczki...Sądzisz, że jestem...cudowny? - spytał z lekkim uśmiechem.
- Eee...Ta...znaczy...ni...- jąkałam. - Wiesz, dla niej na pewno byłeś cudowny. - wymyśliłam na poczekaniu.

<Casey? Dokończ, dopadł mnie brak weny...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz