środa, 20 marca 2013

Od Skayres - CD historii Casey'a


Czułam się bardzo niezręcznie rozmawiając o Casey'u z Vitani. Oczywiście wadera ta cieszyła by się, gdybym się z nim jednak umówiła. Przecież to może znaczyć szczeniaki, czyli powiększenie ilości członków watahy. Ja jednak... Nie, ja chyba nie jestem gotowa.
- Nie to, że ty nie wiesz. Pewnie się zestresowałaś i nie mogłaś nic powiedzieć. - ciągnęła dalej.
- No, może - powiedziałam nieśmiało.
- Pójdź do niego, i powiedz mu, że jednak chcesz się z nim umówić. - powiedziała to takim tonem, jakby to było takie proste.
- No, ale...
- Nie! Nie ma, żadnych "ale"! - krzyknęła, przerywając mi.
- Vitani... - uśmiechnęłam się. - Spróbuj postawić się na moim miejscu. Ja sama nie wiem, co do niego czuję, a poza tym Lucas...
- Żaden Lucas! - odparła stanowczo. - Kochana, zrozum, że on nic do Ciebie nie czuję. To Casey jest tym, z którym powinnaś spędzić resztę życia.
- Ale...
- To rozkaz! - krzyknęła z uśmiechem.
- A wiesz co? - wstałam. - Masz rację! Masz całkowitą rację! Pójdę do niego i się z nim umówię.
- Dokładnie!
Nie czekając na dalsze słowa samicy alfa, wybiegłam z jaskini. Pierwsze co zrobiłam, to zatrzymałam się przy jaskini danego basiora. Wzięłam głęboki wdech, odgarnęłam włosy i zapukałam. Czekałam... Czekałam... Czekałam... W końcu weszłam do środka, jednak Casey'a nie było. W nieco gorszym nastroju przeszukałam polanę, po czym skierowałam się nad wodospad. Po chwili namysłu zanurkowałam, chcąc sprawdzić, czy nie ma go w wodzie. Udałam się potem do lasu. Tam poszukiwania zeszły mi nieco dłużej, gdyż był on ogromny. Słońce zaczęło chować się za horyzontem, a drzewa były tak wysokie i tak rozgałęzione, że było tu teraz praktycznie ciemno. Dodatkowo, z nor i różnego rodzaju kryjówek zaczęły wychodzić najróżniejsze dzikie zwierzęta, które co jakiś czas wydawały dziwne odgłosy. Zaglądałam wszędzie, cały czas tracąc nadzieję, która - jak powiadała moja matka - umiera zawsze ostatnia. Nim się obejrzałam, był już wieczór. Postanowiłam wracać na tereny watahy z myślą, że zastanę tam Cas'a. Zmęczona, szłam w stronę jego jaskini. Ponownie weszłam do środa i ponownie się zawiodłam. W tym wypadku położyłam się na jego mchu i czekałam na niego. Nie przychodził... Wciąż nie przychodził. Obiecałam sobie, iż nie usnę, póki nie przyjdzie. Niestety, łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Mech był miękki, a na dworze było ciemno. Wietrzyk grał cichą kołysankę, zapach kwiatów uspokajał i relaksował. W końcu zamknęłam oczy i usnęłam...

~następnego dnia, rano~

Sen, który mi się przyśnił był tak rzeczywisty i przyjemny, że nie miałam zamiaru się obudzić. Jednak ktoś, lub coś poruszyło mną. Lekko przestraszona otworzyłam oczy. Nareszcie, zauważyłam Casey'a. Otrząsnęłam się, pomachałam łapą przed oczami, by sprawdzić, czy czasem wciąż nie śpię.
- Skay? - zaczął. - Co ty tu robisz? W ogóle, co ty robisz? - spytał smutnym głosem.
- Nie ważne, ważne jest to, że... - mówiłam z uśmiechem, który straciłam przy ostatnich słowach.
Chciałam wykrzyknąć, że byłam głupia i lekkomyślna, że jednak chcę - i to bardzo chcę - pójść na... Na... Na randkę. Coś mnie jednak hamowało. Gdy patrzyłam prosto w jego oczy, słowa te nie mogły przejść mi przez gardło.
- Że co? - upomniał mnie.
- Nie. Ja nie mogę...- odparłam i spuściłam głowę.
Skierowałam się do wyjścia, zawiedziona z siebie, obrażona na cały świat. Chciałam zapaść się pod ziemię, umrzeć. Basior jednak mnie zatrzymał, a ja spojrzałam mu prosto w oczy.
- Przepraszam. - rzekł. - Ja wcale nie chciałem się z tobą umawiać. Był to błąd. Nie chcę psuć naszej przyjaźni, nie chcę, żebyś się na mnie obrażała. Zapomnijmy o tym, co było, gdyż to po prostu nigdy nie wyjdzie. Ja jednak nic do Ciebie nie czuję...
- Jasne. Tak będzie najlepiej. - potwierdziłam.
Niby się uśmiechnęłam, w głębi duszy jednak byłam zrozpaczona.

<Casey?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz