sobota, 16 marca 2013

Od Casey'a - CD historii Skayres


Gdy już zjedliśmy po zającach zaczęły się trudne rozmowy. Ja głupi musiałem palnąć pytanie o jej przeszłość... Strasznie głupie było to jak ją traktowano, do tego jedyna osoba którą kochała zmarła... Po jej traumatycznej historii ja zacząłem opowiadać jakie było moje życie - zupełne przeciwieństwo życia Skay.
- [...] Układało nam się wspaniale! Wspaniale, aż do pewnego momentu. - tutaj mocno zjechałem z tonu radosnego basiora.
- Zastrzeloną ją?
- Tak i to...To przeze mnie!
- Jak to?
- Bo mało mi było tych luksusów! Musiałem oczywiście zaproponować założenie własnej watahy. Wyruszyliśmy szukać terenów...A potem wiesz, co się stało. - westchnąłem skrycie ocierając łzę.
- Nie mów tak. - szepnęła. - Chciałeś dobrze. Nie mogłeś przewidzieć, co się stanie. Jestem pewna, że gdy była z tak cudownym basiorem jak ty, czuła się wspaniale, a teraz, w niebie jest równie szczęśliwa.
- Jest tam razem...Z twoją matką.
- Tak...Pewnie masz rację.
- A tak z innej beczki...Sądzisz, że jestem...cudowny? - spytałem z lekkim uśmiechem.
- Eee...Ta...znaczy...ni...- jąkała się. - Wiesz, dla niej na pewno byłeś cudowny.
- Hm... Pewnie tak. Jaka wadera oparła by się mojemu urokowi. - zaśmiałem się.
- No ja się jakoś oparłam. - chichotała wadera.
- Poczekaj, poczekaj... Za niedługo będziesz mnie wielbić.
- Ależ ty skromny... - westchnęła obracając się na bok w moją stronę. Nasze spojrzenia znów się zetknęły tak jak wtedy pod drzewem. Głowy powoli zaczęły się do siebie zbliżać, a gdy byliśmy milimetry od pocałunku wadera zapytała.
- A ty jak uważasz?
- Ale co? - zapytałem zdezorientowany.
- Jestem cudowna? - odparła tajemniczo.
- Hm... Może... - zaśmiałem się. - Nie wiem... Znam Cię od wczoraj.
- W sumie racja. - poparła kładąc się na plecy.
- To może poznamy się lepiej? Pójdziemy nad wodospad? - zaproponowałem.
- Okey...
Wstaliśmy z trawy, otrzepaliśmy się i ruszyliśmy przed siebie. Z waderą świetnie mi się rozmawiało. 0 krępacji i innych nieprzyjemnych uczuć. Trochę mnie zdziwiło, bo z tego co mówiła Skayres droga nad wodospad miała trwać kilka minut, a my tym czasem idziemy już chyba od godziny.
- Jesteś pewna, że idziemy dobrze? Droga miała trwać kilka minut, a nie godzin.
- Hm... Wiesz co... Muszę Ci coś powiedzieć. - Skay lekko się zarumieniła.
- Y?
- Bo ja... No... Też nie jestem zbyt długo w watasze i... Nie do końca wiem, gdzie co jest...
- Chcesz mi powiedzieć, że się zgubiliśmy tak? - przerwałem jej.
- Nie, nie... Tylko nie wiem, gdzie jesteśmy.
- Spoko.... Zgubiliśmy się i co teraz?
- Może wywęszymy jak wrócić do watahy?
- Okey... - i zaczęliśmy węszyć.
Długo, aż za długo węszyliśmy w poszukiwaniu watahy więc ruszyliśmy za zapachem wody. Teraz odnalezienie źródła picia jest o wiele ważniejsze. Po jakimś czasie trawiliśmy na duży akwen... Dojrzałem kilka ryb więc od razu na nie skoczyłem, póki nas nie widział. Skay przyłączyła się do zabawy i pod wieczór, gdy słońce zaszło mieliśmy z 4kg ryb. Wadera poszła poszukać drewna, a ja zająłem się patroszeniem zdobyczy. Gdy przecinałem pazurem brzuch z ryby wylatywały wnętrzności i krew. Przy 3/4 gotowych rybach Skayres przyniosła duuużo drewna. Poukładała je w stosik i podpaliła.
- Też masz żywioł ognia? - zapytałem rozrywając kolejną rybę.
- Yhym... Ty też masz?
- Tak. Pomożesz mi w tym rybach? - zaproponowałem, a ona z niesmakiem się zgodziła. Doskonale ją rozumiałem, bo po rybach nasze futro trochę śmierdzi, ale mimo to świetnie się bawiliśmy. Gdy Skay rozerwała pierwszą rybę jeden kawałek jelita przykleił jej się do pazura. Natychmiast zaczęła panicznie machać łapą tak, że mięso wylądowało na mojej głowie.
Gdy wszystkie ryby były wypatroszone opłukaliśmy je w stawie, nadzialiśmy na patyki i daliśmy nad ogień. Trochę trwało zanim się zrobiły, ale było warto...

<Skayres, dokończ>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz